Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.
306
Chata wuja Tomasza

— O, mój Boże! ja pierwszy raz widzę książkę od czasu, jak mnie wywieźli z Kentucky.
— Czy ty z Kentucky? — spytał Tomasz.
— Tak, było mi tam dobrze, miałam wszelkie wygody — odpowiedziała kobieta, wzdychając. — O, nigdy się nie spodziewałam znaleść się w tak okropnem położeniu.
— Cóż to za książka? — spytała druga kobieta.
— Tomasz znowu objaśniał.
— A cóż to jest książeczka do nabożeństwa?
— Czyż nie wiesz, że z książki do nabożeństwa można się modlić? Moja dawniejsza pani czasami mi czytała z niej w Kentucky. Lecz tutaj, o! okropnie pomyśleć, tutaj nie słyszy się nic prócz przekleństw i świstu batoga!
— Przeczytaj nam trochę — rzekła zaciekawiona po chwilowym namyśle druga kobieta.
Tomasz czytał: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę“.
— To są piękne słowa — potwierdziły kobiety — ale kto to mówi?
— Pan Bóg — rzekł Tomasz.
— O! gdybym wiedziała, gdzie On jest, poszłabym natychmiast do Niego. O! nigdy nie będę miała odpoczynku. Kości, ciało bolą, cała drżę. Sambo cały dzień chodzi za mną, łaje, że nie dość pilnie pracuję. Zaledwie późno po północy mogę upiec sobie placek, położę się, zamknę oczy, a tu już ranek, budzi trąbka do ciężkiej nad siły pracy. O! poszłabym, powiedziałabym to wszystko Panu Bogu, gdybym wiedziała, gdzie on jest!
— On jest tu i wszędzie — odpowiedział Tomasz.
— O! na próżno! nie przekonasz mnie, że Bóg jest tu! niema go tutaj i być nie może! — zawołała kobieta. — Lecz cóż mówić o tem, ot pójdę lepiej położyć się i odpocząć jaką chwilkę.
Kobiety odeszły do swoich chałup, Tomasz został sam jeden przed przygasłem ogniskiem, którego słaby promień czerwonem światłem oświecał jego czarną twarz. Na błękitnem tle nieba srebrny księżyc powoli posuwał się z powagą, a łagodny promień jego oświecił biednego, opuszczonego murzyna, który samotny, z rękoma skrzyżowanemi siedział, trzymając swą książeczkę na kolanach.
„Czy jest więc Bóg tu?“ O! z jakąż trudnością umysł przygnębiony może zachować wiarę! jak łatwo może się zachwiać, zwątpić na widok niesprawiedliwości panujących na tym biednym świecie. We wzniosłej duszy Tomasza rozpoczęła się straszna, bolesna walka, upadał pod naciskiem widocznego triumfu złego. Udręczenie, okropne przeczucie bezgranicznej nędzy, wszystkie przeszłe jego nadzieje, tłumnie cisnęły się w jego zbolałem sercu; patrzał obłąkanem okiem jak rozbitek, i widział jak wszystko, co tylko było mu drogiem, unoszą wściekłe fale, ginie w przepaściach bezdennych, nieoświeconych żadnym promykiem nadziei, żadną iskrą miłości. O, jak okropnie, ponuro, ciemno w sercu, gdy nadzieja zamrze, a zwątpienie zastąpi jej miejsce! O jak trudno uwierzyć, przywiązać się z niezachwianym zapałem do tych wielkich,