Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/312

Ta strona została uwierzytelniona.
308
Chata wuja Tomasza

srogości, którą uważał za konieczny warunek dobrego dozorcy, postanowił w nim ją rozwinąć i nie tracąc czasu, przystąpił do dzieła.
Pewnego poranku, kiedy niewolnicy wychodzili w pole, Tomasz ujrzał między nimi kobietę, której fizjognomia ściągnęła jego uwagę. Była ona wysoka, wysmukła, przyzwoicie, czysto odziana, rąk i nóg nadzwyczajnej delikatności, mogąca liczyć od trzydziestu pięciu do czterdziestu lat wieku. Postać ta na długo zostająca w pamięci; za pierwszym rzutem na nią oka, rodziła się myśl ofiary okropnego romansowego przeznaczenia. Czoło wyniosłe, brwi równo, prześlicznie zarysowane, nos zgrabny, usta delikatne, kształtna głowa, szyja zgrabna, wskazywały, że była kiedyś przecudnej piękności, a twarz zorana głębokiemi zmarszczkami świadczyła o cierpieniach z dumą i goryczą wytrzymanych. Cera żółtawa, chorowita, policzki zapadłe, rysy ostre, świadczyły o ciężkich przejściach. Duże czarne oczy, ocienione długiemi, gęstemi rzęsami, pełne boleści, cierpień, pełne głębokiej, zastraszającej rozpaczy, wejrzenie ponure, zamglone, nieporuszone, bez wyrazu najmniejszej nadziei tworzyło zadziwiający kontrast z wyniosłością, buntowniczą nieuległością, malującą się w całej jej postawne.
Tomasz nie wiedział, kto ona była i skąd przyszła. Pierwszy ją raz ujrzał, kiedy z dumą i wyniosłością przy słabym jeszcze blasku dnia szła obok niego. Inni musieli ją jednak znać, bo się obracali na nią a było można spostrzec po nich jakiś rodzaj źle ukrywanego triumfu.
— Aha, nakoniec trafiła do nas! o, jak jestem rada! — rzekła jedna z kobiet.
— Hi, hi, hi — mówiła druga — popróbujesz, moja pani naszej pracy; przekonasz się, jak ona miła!
— Zobaczymy, jak się będzie brała do pracy! — przerwała inna.
— O, jakże będę rada, gdy ją obiją!
Nieznajoma zwracała mało uwagi na te urągania, szła z dumą i wyniosłością, jakby nie słyszała wcale, co koło niej mówiono. Tomasz, żyjąc między ludźmi wykształconymi, przeczuł z jej postawy, ułożenia, że musiała należeć do klasy wyższej; ale dlaczego i jakim sposobem doszła do takiego poniżenia, tego rozwiązać nie mógł. Nie spojrzała na niego, nie przemówiła ani słowa, choć szła obok niego od mieszkania aż na pole.
Tomasz, chociaż sam był zajęty, jednak pracując obok niej, z łatwością zauważył, że z przyczyny wrodzonej zręczności i zdolności, praca dla niej była daleko lżejszą, jak dla innych. Zbierała bawełnę bardzo prędko i czysto, z pewnym rodzajem dumy.
Niedaleko Tomasza pracowała także mulatka, kupiona jednocześnie z nim. Widocznie była ona bardzo cierpiącą, ledwo się mogła utrzymać na nogach i gorąco się modliła. Tomasz, zbliżywszy się do niej, nic nie mówiąc, wyjął kilka garści bawełny ze swego kosza i włożył do jej.
— O, nie! nie! — zawołała kobieta z nadzwyczajnem zadziwieniem — nie rób tego, gotowi jeszcze ukarać ciebie za to!
W tej chwili podszedł Sambo, a czując osobistą urazę do niej, trzaskając biczem, zawołał:
— Co ty robisz, Łućka? ha, oszukujesz? — i uderzył ją pięścią a Tomasza ciął biczem przez twarz.