Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.
318
Chata wuja Tomasza

jeżeli jest tem, czem się być wydawał, że mnie oswobodzi i poślubi; lecz dowodził, że to rzecz niepodobna, a przytem opowiadał, że dość wzajemnej wierności, aby być w obliczu Boga prawymi małżonkami. Jeżeli to prawda, to czyżem nie była jego żoną, bo czyż nie byłam mu wierną? Przez lat siedm czyż się nie uczyłam odgadywać każde jego wejrzenie, każdy ruch? czyżem nie żyła, nie oddychała jedynie dla niego? Zachorował na żółtą febrę i dwadzieścia nocy czuwałam przy nim. — Jam jedna podawała mu lekarstwa, jam jedna i na chwilę go nie odstępowała, on mię nazywał dobrym swoim Aniołem, czule dziękując, żem mu zachowała życie.
— Mieliśmy dwoje prześlicznych dzieci. Starszego chłopczyka nazwaliśmy Henrykiem, dając imię ojca, którego był żywym obrazem; miał takież prześliczne oczy, toż same wyniosłe czoło, włosy także wijące się; tenże głęboki rozsądek, zadziwiające zdolności, niepohamowaną dumę. Młodsza Elżbieta, jak mówiono, była do mnie podobna. Utrzymywał, że byłam najpiękniejszą z kobiet w Luizannie, był dumny ze mnie i z naszych dzieci. Lubił, kiedym sama je ubierała, przejeżdżał się z nami w odkrytym pojeździe; z dumą przysłuchiwał się pochwałom, jakie tłum nam oddawał i z przyjemnością opowiadał mi je. O! były to chwile szczęśliwej błogości! Żadna kobieta na świecie, przynajmniej tak sobie myślałam, nie mogła być więcej szczęśliwą ode mnie; lecz w krótce nastąpiły dni nieszczęścia. Przyjechał jeden z jego krewnych do Nowego Orleanu, przyjaciel jego od serca. Od pierwszego wejrzenia instynktownie się go lękałam; przeczuwałam, że będzie on przyczyną naszego nieszczęścia. Wychodził z nim Henryk codzień i wracał zaledwie o drugiej, trzeciej godzinie w nocy. Nie śmiałam nic mówić, bo Henryk był dumny i popędliwy, a ja bałam się go obrazić. Przyjaciel wciągnął go do domu gry. A Henryk był z tego rodzaju ludzi, którzy, gdy raz tam wejdą, nie łatwo wychodzą. Przyjaciel przedstawił go innej kobiecie i wkrótce przestał mię kochać. Nie powiedział mi tego wprawdzie nigdy, lecz ja to czułam, widziałam codzień jaśniej. Serce moje pękało z boleści, lecz ani jednem słowem nie dałam mu tego uczuć. Nikczemny zwodziciel ofiarował się kupić mnie i nasze dzieci; bo Henryk nie mógł opłacić długów, które mu przeszkadzały się ożenić, a czego jednak pragnął — i sprzedał nas. Powiedział mi razu pewnego, że ma interes jakiś dość daleko, że pojedzie na dwa, trzy tygodnie. Mówił do mnie czulej niż zwyczajnie, przyrzekał wrócić; lecz to mię nie mogło oszukać. Przeczuwałam, że przyszła chwila mego nieszczęścia, stałam skamieniała, nie mogłam ani mówić, ani płakać. Ściskał mnie i dzieci po kilka razy i — odjechał. Widziałam, jak dosiadł konia, goniłam za nim wzrokiem, aż zniknął mi z oczu... wówczas nie wiem, co się ze mną stało — zemdlałam.
Przyszedł nikczemnik po swą własność. Pokazał mi papier na dowód, że kupił mnie i moje dzieci. Jam go przeklęła i stanowczo zapowiedziałam, że raczej umrę, a żyć z nim nie będę.
— Jak ci się podoba — odpowiedział — jeżeli mnie nie usłuchasz, sprzedam twoje dzieci i nigdy ich nie ujrzysz. — Przyznał się, że w chwili, w której mnie pierwszy raz ujrzał, zapragnął mię posiąść, że