sząc się na łokciu, pilnie ze współczuciem śledził każdy jej ruch, gdy w gorączce biegała po szopie z rozpuszczonemi włosami.
— I mówisz — zawołała po niejakiem milczeniu — że jest Bóg, Bóg który patrzy na nas i widzi wszystko. Być może, że to prawda... Zakonnice, które mię wychowały, mówiły o sądzie ostatecznym, na którym wszystkie tajemnice będą wykryte! To wówczas może nastanie chwila zemsty... co? Za nic uważają nasze cierpienia; — za nic cierpienia dzieci naszych! To bagatela, powiadają; a jednak błądziłam po ulicach, nosząc ciężar boleści w mem sercu, pod którem mogłoby upaść całe miasto. Chciałam, aby domy się zawaliły na mnie, aby się ziemia rozwarła pod memi stopami. — O, tak i w chwili ostatecznego sądu śmiało stanę przed Bogiem i będę świadczyła przeciw ciemiężcom naszym, którzy zatracili mnie i dzieci moje, zatracili nas z ciałem i duszą!... Będąc jeszcze młodą dziewczynką, byłam pobożną i lubiłam się modlić do Boga. Teraz jestem zgubioną, oddaną na pastwę szatanowi; dręczą mnie bez wypoczynku, prą naprzód i zdaje się, że nakoniec usłucham ich głosu, i uczynię to! — rzekła zaciskając groźnie pięści, z dzikiem, gorączkowem wejrzeniem. — I poślę go tam, gdzie zasługuje być — i poślę najkrótszą drogą — w jednej z tych nocy — niech spalą mię żywcem za to!
I dziki, obłąkany śmiech rozległ się w tej pustej stodole; Kassy w konwulsyjnym płaczu rzuciła się na ziemię i zaczęła się tarzać.
Po kilku sekundach, obłąkanie przeszło, powstała powoli, a pokonywając w sobie wzruszenie, mówiła dalej:
— Cóż mogę jeszcze uczynić dla ciebie, mój poczciwcze? — spytała, zbliżając się do Tomasza. — Czy chcesz jeszcze wody?
I było w jej głosie, gdy wymawiała te kilka wyrazów, tyle słodyczy, spółczucia, które dziwną tworzyły sprzeczność z poprzedniem jej oburzeniem, graniczącem z obłąkaniem.
Tomasz spojrzał z głębokiem wzruszeniem i litością w jej twarz, a gdy się napił wody, jakby dziękując, zawołał:
— O, gdybyś pani udała się do Tego, który jest źródłem żywota!
— Iść do niego? gdzież On jest?... Kto On taki? — spytała Kassy.
— Ten, o którego śmierci tylko co pani czytała: Bóg i Pan nasz.
— Widziałam krzyż jego na ołtarzu, kiedym była jeszcze młodą — mówiła Kassy i zadumała się. — Lecz Jego tu niema! — zawołała po chwili. — Tu panuje tylko grzech i powolna, zabójcza rozpacz! Och! — położywszy rękę na piersi, boleśnie westchnęła, jakby upadając pod ogromem ciężaru.
Tomasz chciał coś jeszcze mówić, lecz rozkazującym giestem wstrzymała go.
— Dość, mój biedny towarzyszu! Poprobuj zasnąć, jeśli możesz. — Przysunęła dzbanek z wodą, urządziła posłanie jak mogła najlepiej i wyszła ze stodoły.