— Jednak, powiedz mi, Kassy, dlaczego nie jesteśmy dobrymi przyjaciołmi, jak dawniej?
— Jak dawniej! — powtórzyła z goryczą, zatrzymując się na chwilę; uczucia gwałtownie cisnące się do jej piersi, zatamowały jej oddech i nie dozwoliły dokończyć zdania.
Kassy, jak zwyczajnie energiczna, namiętna kobieta, miała zawsze pewien rodzaj wpływu na dziki, nieuprawny umysł Legrisa. Lecz od niejakiego czasu stała się dziwnie złą; wszystko ją gniewało i nieznośne jarzmo niewoli coraz ją silniej, widoczniej niecierpliwiło i często rozdraźnienie jej dochodziło prawie do obłąkania. Legris, który miał przesądną, zwyczajną ludziom umysłu grubego i nieoświeconego bojaźń dla warjatów, bał się jej niewymownie. Za przybyciem Eweliny na plantację, obrażone uczucie kobiece, tajone boleści, wybuchły z gwałtownością i Kassy wzięła stronę młodej dziewczyny, co ściągnęło zażartą walkę między nią i p. Legris. On poprzysiągł w milczeniu, że jeżeli się nie zachowa spokojnie, pośle ją na pola razem z niewolnikami zbierać bawełnę; dumna kobieta odrzekła, że pójdzie i dla okazania pogardy podobnym pogróżkom, poszła, i doskonale wypełniła wyznaczoną sobie pracę.
Cały ten dzień Legris przemęczył się najokropniej, niemogąc się pozbyć przeważnego wpływu Kassy. Spodziewał się, że po takiej lekcji przyniesie swój koszyk z pokorą; chcąc się więc pojednać z nią, odezwał się tonem wpół pojednawczym, wpół rozkazującym; lecz Kassy odpowiedziała mu bolesną wzgardą.
Nikczemne pastwienie się jego nad Tomaszem jeszcze ją więcej rozdraźniło. I poszła do Legris z zamiarem wyrzucenia mu podłego jego tyraństwa.
— Radzę, ci, Kassy — rzekł Legris — postępuj trochę z większem umiarkowaniem.
— I ty mówisz o umiarkowaniu po tem, coś uczynił? Ty, który nie masz nawet tyle władzy nad sobą, aby się powstrzymać, nie rzucać się z zajadłością, godną twego djabelskiego charakteru, na jednego z najlepszych twych robotników, w tak roboczym czasie.
— Prawda! byłem głupi — odpowiedział Legris — że się tak uniosłem; ale kiedy ten nikczemnik śmiał się sprzeciwić, trzebaż go było ugiąć.
— A ja upewniam, że on ci nie ulegnie — rzekła Kassy.
— Co! nie ulegnie? — krzyknął nagle Legris, zrywając się z krzesła. — Zobaczymy! To pierwszy negr, który mi się odważa sprzeciwić, ja mu połamię wszystkie kości, i musi nakoniec ulec!
W tej chwili otworzyły się drzwi i zjawił się Sambo. Nieśmiało, z głębokiem uszanowaniem przechodząc, podał coś w papierze.
— Co to jest, psie? — spytał pan.
— To czary, panie — odpowiedział pokornie niewolnik.
— Co, co takiego? — spytał powtórnie Legris.
— To rzecz, którą czarownicy dają negrom, aby nie czuli, kiedy ich biją! On miał to na swej szyi na czarnej wstążce.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.
324
Chata wuja Tomasza