Krzyczał, przeklinał, targał pukiel, zerwawszy go nakoniec wrzucił w ogień, wołając:
— I dlaczego, ty djable, mi to przyniosłeś?
— Przestraszony Sambo stał z gębą otwartą nieporuszenie; Kassy chciała już wyjść, lecz się zatrzymała, spoglądając ze zdziwieniem na nikczemnego służalca.
— Ha, ty! przeklęty psie, nie ośmielaj się przynosić mi drugi raz djabelskich waszych czarów! — zawołał Legris, grożąc pięścią niewolnikowi, pospiesznie cofającemu się ku drzwiom, a wziąwszy medalik, rzucił go przez okno; szyba głośno zadźwięczała, — Sambo umknął co prędzej.
Po jego wyjściu poczuł Legris wstyd, że się dał owładnąć przestrachowi; usiadł na krześle zły, niezadowolony i powoli zaczął popijać poncz.
Kassy, wymknąwszy się niepostrzeżenie z salonu, korzystając z czasu, pobiegła do Tomasza.
Lecz skąd taki przestrach, taka trwoga? Dlaczego prosty pukiel złotawych włosów tak przeraził tego wyrachowanego, oswojonego z wszelkiemi rodzajami okrucieństw barbarzyńcę? Zatwardziały, bezbożny ten człowiek był kiedyś kołysany na łonie matki, usypiał przy śpiewie pieśni pobożnych i modlitw; czoło jego dzisiaj z piętnem szatana, było kiedyś zlane wodą chrztu świętego. Gdy był dzieckiem, kobieta z jasnemi włosami na głos dzwonu wiodła go do przybytku Pańskiego dla oddania czci Panu Bogu. W odległej części Nowej Anglji, z anielską cierpliwością i serdeczną miłością wychowała swego jedynaka; lecz niewdzięczny, poszedł za przykładem ojca swego. Opuścił ją, pogardziwszy jej radami. Odtąd raz tylko się zjawił w domu matki, która z całem sercem jedynaka przyjęła; błagała, zaklinała na wszystko, aby porzucił życie występne, ściągające potępienie na jego duszę.
Był to dzień łaski, zesłany z nieba dla Legris’a, miłosierdzie Boskie wyciągało do niego rękę; zdawało się, że został nawrócony, serce jego rozczuliło się i rozpoczęła się w nim walka... lecz djabeł zwyciężył. Zagłuszył w sobie sumienie, zwyciężyła zła natura. Pił, przeklinał, stał się jeszcze dzikszym, jeszcze okrutniejszym. Pewnego wieczora, kiedy jego matka w największej rozpaczy rzuciła mu się do nóg, on ją odepchnął i nie zważając, że upadła bez zmysłów na podłogę, piekielnie złorzecząc, uciekł na okręt. Odtąd raz jeden tylko miał wiadomość o matce. Było to w nocy. Gdy bankietował ze swymi towarzyszami rozpusty, oddano mu list; otworzył go — długi pukiel jasnych włosów się rozwinął i otoczył palce jego. List oznajmował o śmierci jego matki, na łożu śmiertelnem przebaczyła, błogosławiła niewdzięcznego syna.
Magiczna, bezbożna potęga ukrywa się w występku, która najświętsze, najdroższe rzeczy zamienia w widziadła zgrozy i trwogi. Ta kochająca matka, z wybladłą twarzą, jej modlitwa, przebaczenie i błogosławieństwo, przesłane z łoża boleści nie zmiękczył go bynajmniej. Legris rzucił list i włosy w ogień; a widząc jak w ogniu się zwijały, kręciły, słysząc syczenie płomieni, zadrżał na myśl ognia wiecznego. Pił więc, ucztował dla zagłuszenia sumienia. Próżne usiłowania!
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/330
Ta strona została uwierzytelniona.
326
Chata wuja Tomasza