rączka najłatwiej może nas zdradzić. A teraz pani Szmyt, pamiętaj pani, że podróżujesz z nami jako nasza ciotka; zmiłuj się, nie zapominaj tego.
— Słyszałam — odpowiedziała pani Szmyt — że przychodzili jacyś ludzie ze zleceniem do wszystkich kapitanów, aby pilnie śledzili, czy nie siądzie na który statek mężczyzna z żoną i małym chłopczykiem.
— Czy tak? — rzekł Jerzy. — A więc dobrze, skoro napotkamy tych nieszczęśliwych, oznajmiemy im to.
Bryczka pocztowa zajechała i gościnna rodzina, która przyjęła do siebie zbiegów, okrążyła ich, serdecznie żegnając, z życzeniami pomyślnej ucieczki.
Pani Szmyt mieszkała właśnie w tej części Kanady, dokąd Jerzy miał zamiar się udać, i ponieważ zgodziła się uchodzić za ciotkę Henrysia, powierzono więc jej małego na parę dni przed wyjazdem, aby się oswoił z nową krewną; czułe pieszczoty i obfitość ciasteczek i lodowatego cukru, wkrótce potrafiły przywiązać do poczciwej staruszki mniemaną siostrzeniczkę.
Przybyli na brzeg. Dwaj młodzi mężczyzni, a raczej za takich uchodzący, przeszli przez kładkę na pomost statku. Elżbieta grzecznie podając rękę Pani Szmit, a Jerzy zajmując się pakami. Przy biurze kapitana statku, Jerzy biorąc bilety, podsłuchał rozmowę dwóch nieznajomych, obok niego stojących:
— Śledziłem dobrze każdego z przybywających na statek i mogę upewnić, że jeszcze nie weszli. — Tak mówił komisarz statku do starego naszego znajomego Marksa, który z wytrwałością charakteryzującą go, przybył aż do Sandusky, wietrząc za swą zdobyczą.
— Kobietę z trudnością zaledwo można odróżnić od białej — odpowiedział ostatni — i mulat ma bardzo jasny kolor twarzy, na jednem ręku ma znak wypalony żelazem. — Ręka, którą Jerzy brał bilety, drgnęła; lecz on sam spokojnie, z zimną krwią obracając się, obojętnie spojrzał na mówiących i wolnym krokiem poszedł w drugi koniec statku, gdzie go Elżbieta czekała.
Pani Szmyt z małym Henrysiem udała się do pokoju dam, ciesząc się tysiącami komplementów, jakie ściągnęła na się piękna twarzyczka mniemanej dziewczynki.
Dzwonek dał znak odjazdu i Jerzy spostrzegł Marksa, wracającego na brzeg i kiedy statek odpłynął od brzegu dość daleko, westchnął głęboko, jakby zrzucając ogromny ciężar, tłoczący mu pierś.
Dzień był prześliczny, sinawe fale jeziora Ery przelewały się w tysiączne odcienie, łamiąc przecudne promienie słońca; świeży orzeźwiający wietrzyk dął zlekka od brzegu i statek bystro pruł swą piersią wody jeziora.
O niepojęte, tajemnicze serce ludzkie! ktoby się mógł domyśleć, widząc Jerzego spokojnie przechadzającego się po pokładzie statku ze swoim trwożliwym towarzyszem, że tam wewnątrz, pod tą obojętną na pozór powierzchownością kipiał wulkan trwogi i nadziei. Szczęście, które się zbliżało, zdawało mu się za wielkie, aby się mogło stać rze-
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/343
Ta strona została uwierzytelniona.
339
przez Boecker Stove