ronie cierniowej skrwawiony, zbity, spotwarzony. Tomasz z zachwytem i czcią patrzał na Boską postać, której głębokie wejrzenie, pełne współczucia i miłości, wzruszyło jego serce, wstrząsło duszą; wyciągając obie ręce, padł Tomasz na kolana. Stopniowo obraz się rozjaśniał, ciernie zamieniły się w przejasne promienie i Boska twarz, olśniewająca blaskiem chwały, nachyliła się nad sługą Swoim i dał się słyszeć głos: „Jam żywot wieczny, kto we Mnie wierzy, żyć będzie na wieki“.
Jak długo Tomasz zostawał w tym stanie, sam nie wiedział. Kiedy widzenie znikło i Tomasz otworzył oczy, nie było już ognia na kominie, łachmany jego przesiąkły mroźną rosą nocy: ale zastraszający kryzys minął i, przepełniony błogą radością, nie czuł już więcej ani głodu, ani zimna, ani poniżenia, ani nędzy. W głębi swej duszy w tej chwili znalazł potęgę i zstrząsł z siebie wszystko, co ziemskie i znikome; pozbył się wszystkich nadziei życia doczesnego i na ołtarzu przedwiecznej Mądrości złożył swą wolę w ofierze. Wzniósł oczy w górę na te tysiące spokojnych, wspaniałych gwiazd — z litością patrzących z niedościgłych wyżyn na nędzę i cierpienia człowieka. I w ciszy nocnej rozległa się anielska melodja, triumfalny hymn, który tak często śpiewał w szczęśliwszych dniach, lecz nigdy z taką pełnią szczęścia.
Ziemia, księżyc, jako śnieg stopnieją,
Słońce i gwiazdy światła nie wydadzą;
Lecz opuszczeni cieszmy się nadzieją,
Bo nas anieli ku chwale prowadzą!
Gdy dusze z więzów uwolnią się ciała,
I ciała ziemskie w popiół się obrócą,
Przed nami wieczna zajaśnieje chwała,
I pieśń triumfu anieli zanucą!
I wieki zmieni kolej wieków nowa!
Lecz końca niema żywot chwały wieczny,
Bo swym wybranym zgotował Jehowa
Szczęście bez granic, jak On sam przedwieczny!
I kiedy szary blask poranku zbudził śpiących do ciężkiej pracy, Tomasz między nieszczęśliwymi swymi towarzyszami, drżącymi od chłodu i braku wypoczynku, szedł krokiem pewnym i triumfującym; bo Bóg miłosierny wsparł go Swą potężną prawicą.
Od tej chwili w pokornem sercu prześladowanego zapanował niewzruszony pokój, Zbawiciel założył w niem Swoją świątynię. Przeszły już boleści ziemskie, znikły niepewne nadzieje, pragnienia, bojaźnie, i wola po długiej walce całkiem się zlała z wolą Boską. Jakże krótką się wydała Tomaszowi pozostała część pielgrzymki jego doczesnej, jak bliskie i przejasne szczęście wieczne. O! teraz największe cierpienia, najsroższe męki nie są już w stanie zamącić spokoju jego duszy; dawna wesołość wróciła i z wypogodzonem czołem czekał prześladowania, nawet śmierci.
Zauważyli wszyscy tę nagłą zmianę; Legris czując się nią upokorzonym, mówił do Sambo:
— Djabeł chyba mu pomaga... Niedawno był przygnębiony, przybity; a teraz ożył jak świerszcz!