noc huraganów, w które to zwyczajnie w pustych, starych domach, rozlegają się całe legiony fantastycznych, dziwacznych głosów. Okna się trzęsły, okiennice z przeraźliwym skrzypem stukały o mur; wiatr jęcząc i świszcząc, wpadał w komin i unosił z sobą kłęby dymu i popiołu, jakby zwiastunów zbliżających się harców złych duchów. Legris robił rachunki i czytał gazety; a Kassy, siedząc w kącie, ponuro patrzała na komin. Legris, kładąc nakoniec gazety na stół i widząc otwartą starą książkę, którą Kassy poprzednio czytała, wziął ją i zaczął przerzucać karty. Był to zbiór historji o upiorach, widzeniach nadnaturalnych, okropnych zabójstwach, które zwykle wydane dużym drukiem z rycinami, jakąś siłą czarodziejską przywiązują czytelnika, skoro je raz zacznie czytać.
Legris się dąsał, krzywił, ruszał ramionami, czytał jednak stronicę po stronicy; nakoniec rzucił książkę o ziemię ze złorzeczeniem i przekleństwem.
— Ty nie wierzysz w upiory, Kassy? — spytał Legris, poprawiając szczypcami ogień. — Mam ciebie za dość rozsądną, abyś się miała lękać głupich zabobonów.
— Co może cię obchodzić, w co ja wierzę? — burknęła Kassy.
— Na morzu, to bardzo często starano się mię straszyć — rzekł Legris — owemi przeklętemi powieściami; lecz nigdy im się to nieudało. I muszę ci wyznać, że jestem za twardych nerwów na podobne brednie.
Kassy patrzała nań pilnie, z uwagą, a w oczach jej pałał ten dziwny blask, który na Legrisie robił przykre, trwożące go wrażenie.
— I cóż znaczą te wszystkie krzyki?... To szczury, wiatr, nic więcej — mówił dalej. — Jaki hałas mogą podnieść jedne tylko szczury, przekonałem się sam, słysząc tak często ich harce na spodzie okrętu. A wiatr? E, do djabła! niema głosów, którychby nie można było z niego wydobyć.
Kassy wiedziała dobrze, że Legris bał się blasku jej oczu, nic więc nie odpowiadając, patrzała na niego wzrokiem przejmującym, ponurym.
— No, ty, babo, odpowiadaj! Czy myślisz tak jak ja?
— Czyż myszy mogą wejść po schodach, przejść kurytarz, odemknąć zamknięte drzwi, które prócz tego jeszcze były zastawione krzesłem? Czyż mogą maszerować, maszerować krok za krokiem, prosto do łóżka i położyć rękę... ot tak?
Mówiąc to, błyszczące swe oczy utkwiła w Legris, który stał jak skamieniały; ale kiedy poczuł lodowate dotknięcie jej ręki, odskoczył gwałtownie w tył, krzycząc:
— Czarownico, co mówisz? Nikt ci tego nie robił!
— O nie! nikt! A czyż ja ci mówiłam o kimkolwiek? — pytała z drwiącym śmiechem.
— Lecz... czy ty rzeczywiście co widziałaś? No, cóż Kassy, powiedz! — błagał przestraszony.
— Od ciebie zależy się przekonać, spróbuj tam spać.
— Czy to pochodziło ze strychu, Kassy?
— Co takiego?
— To, o czem mówisz, Kassy.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/357
Ta strona została uwierzytelniona.
353
przez Boecker Stove