strychu. A sama każdej nocy wybierając chwile, kiedy wszyscy snem głębokim spali, znosząc tam różne zapasy, powoli przygotowała je na dni kilka; zaniosła także część swej i Eweliny garderoby; i ukończywszy przygotowania, wyczekiwała tylko przyjaznej pory.
Przez czulsze od zwyczajnych pieszczoty, bez trudności otrzymała pozwolenie od Legrisa towarzyszenia mu do sąsiedniego miasta, położonego nad Czerwoną rzeką. Ożywiona nadzieją, z łatwością zapamiętała najmniejszy zakręt drogi i utworzyła sobie pojęcie o kierunku i czasie potrzebnym dla jej przebycia.
Od niejakiego czasu była Kassy dziwnie miłą, przyjemną, słodką dla Legrisa i przynajmniej na pozór zostawała w najlepszych z nim stosunkach. Zbliżyła się nakoniec stanowcza chwila. Legris wyjechał konno dla zwiedzenia plantacji. Korzystając z niebytności jego, obie nasze kobiety wieczorem w pokoju Eweliny zajęły się ułożeniem naprędce dwóch małych węzełków.
— Wystarcza — rzekła Kassy — a teraz włóż kapelusz na głowę, pójdziemy, już czas.
— Mogą jeszcze nas widzieć! — zauważyła trwożnie Ewelina.
— Właśnie tego chcę — odpowiedziała obojętnie Kassy. — Czyż nie wiesz, że w każdym razie będą na nas polowali? Posłuchaj, oto mój plan: wyjdziemy przez tylne drzwi i szybko się przemkniemy przed chałupami. Sambo i Kimbo spostrzegą nas i wybiegną w pogoń, a my umkniemy w błota. Oni, nie mogąc nas tam gonić bez wezwania pomocy, wrócą dla zebrania innych murzynów, zwołania psów i kiedy będą bezradnie biegali tam i owdzie, popychając, wywracając jeden drugiego, jak zwyczajnie przy każdem niespodzianem zdarzeniu — my trzymając się grobli, która się ciągnie poza domem, dojdziemy do tylnych drzwi niepostrzeżone, bo wszyscy wybiegną, aby nas szukać. Ten zwrót zmyli psów, ponieważ woda zaciera ślad. Skryjemy się na strychu, gdzie urządziłam łóżko w jednej wielkiej skrzyni i pozostaniemy tam czas jakiś, bo Legris poruszy całe piekło, aby nas szukano. Wezwie starych, wytrawnych poganiaczy z plantacji, wyprawi ogromne polowanie, przejrzy każdą piędź ziemi na błotach, bo się przechwala, że nikt nie może mu umknąć, użyje więc wszelkich środków, lecz niech sobie poluje, póki mu się spodoba.
— Jakże doskonale obmyślony plan, Kassy — rzekła Ewelina — ty jedna mogłaś tak go ułożyć.
Oczy Kassy nie błyszczały ani radością, ani triumfem, malowała się w nich tylko rozpaczliwa nieugięta wola.
— Idźmy! — zawołała, wyciągając rękę ku Ewelinie.
Wymknęła się niespostrzeżenie z domu i w pomroce wieczornej przebiegły około mieszkań niewolników. Nie było jeszcze zbyt ciemno. Srebrzysty księżyc, rysując się na zachodzie nieba, słabo oświecał ponurą okolicę. Jak przewidziała Kassy, tak się i stało. Dochodząc do błota, posłyszały rozkazujący głos, aby się zatrzymały; tylko że tym razem nie Sambo lecz sam Legris pędził za niemi, złorzecząc i przeklinając. Ewelina straciła zupełnie siły i opierając się na ramieniu towarzyszki, zawołała:
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/360
Ta strona została uwierzytelniona.
356
Chata wuja Tomasza