Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/361

Ta strona została uwierzytelniona.
357
przez Boecker Stove

— Nogi mi drżą, słabnę, moja Kassy.
— Nie trać sił, bo cię zabiję! — zawołała energicznie Kassy, wyciągając z pod sukni sztylet i grożąc nim młodej dziewczynie. Widząc połysk żelaza, Ewelina odzyskała siły i wkrótce obie skryły się na błota, w miejscu tak gęsto zarosłem, że byłoby warjacją gonić je tam bez wezwania pomocy.
— Ha! przewybornie! — rzekł z szatańskim śmiechem Legris — same wpadły w matnię, nie umkną stąd, zapłacą mi drogo, łotrzyce! Hola, he! Sambo, Kimbo! za mną, wy przeklęte psy! — wołał, zbliżając się do chałup, kiedy niewolnicy wracali z pola. — W bagnie mamy dwóch zbiegów! pięć dolarów temu, kto je złowi! puście tygrysa, furję i całą psiarnię!
Wiadomość ta uczyniła na niewolnikach silne wrażenie. Wielu rzuciło się naprzód gonić zbiegów przez podłą chciwość nagrody; inni przez służalcze, bezmyślne posłuszeństwo, które jest najobrzydliwszym wypływem niewoli. Jedni biegli na prawo, inni na lewo, ci zapalali pochodnie smolne, tamci spuszczali psy, których dzikie, chrapliwe szczekanie dopełniało chaosu.
— Czy można, panie, strzelać, jeżeli nie będzie można je inaczej pojmać? — spytał Sambo, przyjmując z rąk Legris karabin.
— Możesz strzelać do Kassy, jeżeli chcesz, pora już jej do djabła, do niego już ona od dawna należy; ale do dziewczyny — nie! Wara mi strzelać. No, chłopcy! żywo, prędko! pięć dolarów temu, kto ją złowi, a każdemu po kieliszku wódki!
Przy słabym blasku pochodni, wśród wycia psów i dzikich krzyków cała banda skierowała się ku bagnisku, służba domowa wybiegła także i dom pozostał pusty zupełnie. Ewelina i Kassy pospiesznym krokiem, niepostrzeżone, weszły tylnemi drzwiami do domu. Krzyki napełniały powietrze, a one z okien salonu widziały murzynów, z pochodniami biegających nad brzegiem bagna.
— Patrz Ewelino, polowanie się rozpoczęło! Czy widzisz, jak z światłami biegają? Słuchajmy... Czy słyszysz, jak psy szczekają? Gdybyśmy tam były, jużby nas pochwycili!
— O, przez litość, schrońmy się!
— Nie mamy potrzeby się spieszyć — rzekła obojętnie Kassy. — Wszyscy wybiegli; polowanie zajmie dziś cały wieczór. Zaraz się skryjemy. A tymczasem — mówiła dalej, wyjmując obojętnie klucz z kieszeni surduta, który Legris zrzucił naprędce — potrzeba nam mieć coś na opłacenie naszej podróży.
Otworzyła biurko, wyjęła z niego paczkę biletów bankowych i prędko je przeliczyła.
— O nie róbmy tego! — zawołała błagalnie Ewelina.
— Dlaczego? — spytała Kassy. — Wolisz więc, abyśmy umarły z głodu w bagnie? abyśmy nie miały za co dojść do państwa wolnego? Za pieniądze wszystko otrzymamy, moje dziecię. — I Kassy schowała bilety w zanadrze.
— Ale to złodziejstwo! — rzekła Ewelina głosem smutnym.
— Złodziejstwo! — powtórzyła Kassy z uśmiechem pogardy. —