Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/362

Ta strona została uwierzytelniona.
358
Chata wuja Tomasza

A! i oni mają moralizować nas za złodziejstwo! oni, którzy kradną ciała i dusze! Każdy ten bilet jest skradziony, skradziony biednym zgłodniałym istotom, z których on wysysa krew i nieszczęśliwe ofiary rzuca djabłu na pastwę. I on miałby posądzić o złodziejstwo!... Ale idźmy, pora już na strych; tam jest zapas świec i książek, które uprzyjemnią nam pobyt. Możesz być pewną, że nie przyjdą nas tam szukać. Jeżeli popróbują... dobrze, odegram rolę upiora.
Gdy weszły na strych, Kassy zapaliła lampę, i przechodząc pod belkami, wprowadziła Ewelinę do ogromnej, próżnej skrzyni, leżącej bokiem i zwróconej tyłem do ściany, a raczej do przepierzenia dachu. Były w niej dwa materace i poduszki, a obok stał kufer, napełniony świecami, jadłem i odzieniem potrzebnem do podróży i złożonem w małe, mocno zwinięte węzełki.
— Oto — rzekła Kassy, zawieszając lampkę na haku, który umyślnie poprzednio wbiła na brzegu skrzyni. — Oto nasz dom, podoba ci się?
— Czy jesteś pewna, że nie przyjdą nas tu szukać? — spytała Ewelina.
— Chciałabym, aby Szymon Legris popróbował. Nie, nie! on się nie zbliży; a niewolnik każdy chętniej się zgodzi być rozstrzelanym, jak się tutaj pokazać.
Trochę uspokojona Ewelina, położyła się na swą poduszkę.
— Co myślałaś, Kassy — spytała naiwnie — grożąc mi sztyletem?
— Chciałam ci dodać siły, i to mi się udało. Ja cię uprzedzam, Ewelino, że powinnaś być odważniejszą, a nie mdleć w żadnem zdarzeniu, bo to do niczego nie prowadzi! I teraz, gdybym niezapobiegła, byłabyś już w rękach tego nikczemnika.
Ewelina zadrżała.
Jakiś czas zachowywały obie milczenie. Kassy zaczęła czytać książkę francuską, a zmęczona Ewelina wrażeniami wieczora, usnęła. Lecz wkrótce hałas, krzyk, galopowanie konnych, szczekanie psów, obudziły ją. Wskoczyła na posłanie, wydając słaby okrzyk trwogi.
— To powracają z polowania — rzekła obojętnie Kassy. — Nie lękaj się! Patrz przez ten otwór, czy widzisz ich tam na dole? Biedny Szymon nie zmruży już dziś oka przez całą noc. Patrz, jak jego koń cały błotem opryskany, musiał dobrze się nabiegać. I psy zmęczone, spuściły uszy. A mój dobry właścicielu! nieraz jeszcze rozpoczniesz podobną wycieczkę... zwierzyna twoja nie tam!
— Na miłość Boską! nie odzywaj się, mogą cię posłyszeć.
— Jeżeli usłyszą, tem lepiej, nie odważą się zbliżyć do nas — rzekła Kassy. — Niema niebezpieczeństwa, możemy śmiało rozmawiać, tem skutek będzie lepszy.
Nakoniec o północy wszystko ucichło. Legris się położył, złorzecząc swemu nieszczęściu i zaklinając się, że jutro zemści się za swoje.