Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/365

Ta strona została uwierzytelniona.
361
przez Boecker Stove

przy dziewczęciu, objęła ją z matczyną czułością i zaczęła się pieścić jej czarnemi, jedwabnemi włosami. Ewelina nie mogła dość się nadziwić jej pięknym oczom, które w tej chwili, zamglone łzą rozczulenia, wyrażały głębokie wzruszenie.
— O moja Ewelino! — zawołała Kassy — rządza ujrzenia mych dzieci pali mą pierś! Oczy moje napróżno szukają ich wszędzie. Tu! — zawołała nagle, uderzając w swą pierś — tu pusto, martwo! i naokoło siebie czuję tylko próżnię, okropną próżnię! O, gdyby Bóg mi wrócił dzieci moje; wówczas, czuję, że mogłabym się modlić!
— Zaufaj Jemu, Kassy! — rzekła Ewelina. — On jest ojcem naszym.
— Jego gniew nas prześladuje! — przerwała Kassy; — On odwrócił od nas Swe oblicze.
— Nie, Kassy, nie! miejmy w Nim nadzieję. O, ja mam nadzieję i wiarę w Opatrzność Boską!


Polowanie było długie, hałaśliwe, a jednak bezskuteczne. Kassy z ironją, z triumfem patrzała na Legrisa, kiedy zmęczony, zmięszany zsiadał z konia przed domem.
— No, Kimbo! — zawołał, rozwalając się na krześle w salonie; — idź zaraz po tego starego głupca, niech tu przyjdzie natychmiast! Ten z piekła Tomasz musi być sprawcą tego wszystkiego. O, ją wycisnę całą prawdę z tej czarnej skóry. Ha! a jeżeli zamilczy, odpowie mi za to.
Sambo i Kimbo nienawidzieli się wzajemnie, lecz w nienawiści dla Tomasza byli w zupełnej zgodzie. Wiedzieli, że Legris kupił Tomasza z zamiarem zrobienia go dozorcą nad nimi wszystkimi, w czasie swych wycieczek z domu. Nienawiść, którą z tej przyczyny powzięli ku Tomaszowi, powiększyła się jeszcze w sercu tych nikczemnych ludzi, skoro zauważyli, że pan ich także go nienawidzi. Cóż więc dziwnego, że Kimbo z radosnym pospiechem rzucił się wypełnić polecenie Legrisa?
Tomasz przyjął rozkaz z sercem mężnem i domyślił się, co go czeka. Znał on dobrze okrutny, gwałtowny charakter swego właściciela i despotyczną jego władzę; lecz polegając na opiece Boga, był gotów ponieść raczej najokropniejsze męki, jak zdradzić w czemkolwiek biedne niewolnice, choć wiedział o całym planie i o miejscu schronienia. Postawił więc swój kosz między koszami innych niewolników, i wznosząc oczy ku niebu, zawołał:
— Polecam Tobie duszę moją, Panie! Tyś mię odkupił, o Boże sprawiedliwy!...
I bez żadnego narzekania oddał się w ręce Kimbo, który go, bez litości ciągnąc za sobą, bił i potrącał.
— Ho, ho! — rzekł olbrzym, — będziesz dobrze teraz się miał, nie pożałuje skóry twojej, zobaczysz, co to znaczy pomagać negrom uciekać ho, ho, skosztujesz; i na zawsze będziesz pamiętał i djabeł ciebie lepiej nie poczęstuje.
Ale żadne z tych słów nie sięgało serca Tomasza. Głos anielski, głos z nieba wołał nań: „Nie bój się tych, którzy zabijają ciało, a duszy zabić nie mogą“. Na głos ten wstrząsł się jak pod dotknięciem