Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/368

Ta strona została uwierzytelniona.
364
Chata wuja Tomasza

prawe, szlachetne serce było niewzruszone jak opoka, wsparta na prawdzie przedwiecznej. Tomasz wiedział, że dla wybawienia innych, trzeba siebie poświęcić, i najokropniejsze męczarnie wyrywały z ust jego tylko słowa pełne miłości, słowa świętej modlitwy...
— On już prawie nie żyje, — rzekł Sambo, wzruszony mimowoli cierpieniem ofiary.
— Bij, aż nie ulegnie! No! odważniej, mocniej! — zawył Legris. — Ja wytoczę ostatnią kroplę przeklętej jego krwi, albo musi mi powiedzieć, musi wyznać!
Tomasz odemknął oczy i patrząc na swego pana, rzekł:
— Biedny, nieszczęśliwy człowieku, oto wszystko co możesz ze mną uczynić! Przebaczam ci z głębi mej duszy! — I zemdlał.
— Zdaje się, niech mię djabli porwą, że już po wszystkiem — rzekł Legris, zbliżając się do niego i patrząc na skrwawione ciało. — Tak, skończ! o, nakoniec zamknęliśmy mu przeklęty pysk!
Zbrodniarzu, czyż zdołasz zagłuszyć głos odzywający się w głębi twej duszy — w duszy, dla której niema już skruchy, modlitwy, nadziei, w której wieczny ogień już się zatlił?
Jednak Tomasz nie umarł jeszcze. Cudowne słowa, pełne miłości, modlitwy, wyrywające się z ust ofiary w najokropniejszych męczarniach, wzruszyły nawet spodlonych murzynów, i skoro Legris wyszedł, podnieśli zbite, skrwawione ciało męczennika, starali się je przyprowadzić do życia.
— Dopełniliśmy złego, okropnego postępku — rzekł Sambo. — Sądzę, że pan także będzie za to odpowiadał, a nie my; czyż my mamy zawsze za niego odpowiadać?
Obmyli jego rany, i zrobiwszy posłanie z resztek bawełny, położyli go. Jeden z nich pobiegł zaraz do domu i pod pozorem, że się zmęczył i potrzebuje pokrzepić siły, dostał u Legris kilka kropel wódki, z którą pospiesznie wróciwszy, wlał w usta Tomaszowi.
— O Tomaszu — rzekł Kimbo — byliśmy okrutni, nielitościwi dla ciebie!
— Przebaczam wam z całego serca — szepnął cicho Tomasz.
— Tomaszu, powiedz nam, kto jest Jezus? Powiedz nam — pytał Sambo. — Ten Jezus, którego ty widziałeś obok siebie przez całą tę okropną noc; powiedz, kto on jest?
Pytanie to zatrzymało jeszcze ulatującą duszę na chwilę. W krótkich, ale pełnych energji i natchnienia słowach, opowiedział im o cudownem życiu Zbawiciela, o Jego śmierci, o wiecznej obecności, i o Jego miłości i pragnieniu zbawienia dusz ludzkich.
Obaj zapłakali, — dzicy okrutni barbarzyńcy zapłakali!...
— I dlaczego poprzednio nic o tem nie słyszałem? — rzekł Sambo. — Ale wierzę, i nie mogę nie wierzyć! O Zbawicielu! zlituj się nad nami!
— Biedni wy — rzekł Tomasz — o jakże jestem szczęśliwy, żem