rysia, jedyne dziecię biednej Elżbiety! — Głos pani Szelby brzmiał niewysłowioną boleścią i oburzeniem.
— Tak jest, i to prawda, jeżeli tak ci pilno wszystkiego się dowiedzieć, to muszę ci wyznać, że się zdecydowałem sprzedać Tomasza i Henrysia; ale jeszcze nie pojmuję powodu, aby dlatego, co jest rzeczą zwykłą, co wszyscy robią niemal codziennie, miałabyś mną gardzić, uważać za potwora?
— Dlaczegóż właśnie ich wybrałeś? Skoro koniecznem było sprzedać kogo, to można było zrobić inny wybór.
— Dlatego, że za nich dają więcej niż za innych. Zresztą dla mnie to wszystko jedno, możemy sprzedać kogo innego. Ten człowiek proponuje mi za Elżbietę grube pieniądze. Jak uważasz, możeby to było lepiej?
— Jakaż to podłość! — zawołała pani Szelby w gwałtownem uniesieniu.
— Przecież tego nie zrobiłem, szanując twoje uczucia; za nic w świecie na to się nie zgodzę; słuszna przeto, żebyś miała wzgląd na moje położenie i ufała mi choć trochę.
— Przebacz mi, mój drogi, żem się uniosła — odrzekła pani Szelby. — Wiadomość ta przeraziła mnie niesłychanie, ale mam nadzieję, że pozwolisz mi wstawić się za tymi nieszczęśliwymi. Tomasz, chociaż murzyn, jest człowiekiem prawym, z zacnem, szlachetnem sercem. Jestem pewna, iżby życie poświęcił za ciebie.
— Wiem o tem; ale cóż to pomoże? Nie mogłem inaczej postąpić.
— Czyż nie lepiej ponieść stratę? Z chęcią połowę biorę i na siebie... Mężu mój! ty wiesz, że z całą sumiennością dobrej chrześcijanki starałam się wywiązać z moich obowiązków względem tych biednych, mocą prawa do nas przykutych istot. Wiele to już lat, jak się niemi opiekuję, staram się zbadać wszystkie ich potrzeby i dobrocią naprowadzić ich na drogę prawdy. Jakże będziemy mogli spojrzeć im w oczy, skoro dla lichego zysku zgadzamy się na sprzedaż najlepszego, najwierniejszego Tomasza, rozdzielić go w jednej chwili z tem wszystkiem, do czego całem sercem był przywiązany? Starałam się zaszczepić w ich prostych sercach uczucia rodzinne, uznanie obowiązków dzieci dla rodziców, rodziców dla dzieci, męża dla żony; a teraz uczynkiem dowodzimy, że były to słowa bez myśli, że zasady, któreśmy im głosili, dobre są, dopóki służą naszym celom, dopóki ich nie zagłuszy interes pieniężny... Rozmawiałam często z Elżbietą o jej dziecięciu, mówiłam jej wiele o obowiązkach jej wobec Henrysia, jak go powinna kształcić, wychować, jak wszczepić w jego młodociane serce pierwsze zasady nauki Chrystusa; a teraz — co jej powiem, gdy oderwiesz jej jedyne dziecię od zbolałej piersi i sprzedasz je niegodziwemu handlarzowi, sprzedasz z duszą i ciałem; bo ten człowiek bez zasad, ciało zadręczy a duszę splugawi, i to wszystko dla zysu. Mówiłam jej, że troska o zbawienie duszy powinna przewyższać wszystkie inne; jakże mi teraz ma ufać, gdy sprzedamy jej jedyne dziecię, sprzedamy na pewną zgubę ciała i duszy?
— Bardzo mi przykro, że sprawę tę bierzesz tak bardzo sobie do serca. Szanuję twoje przekonania, chociaż muszę się przyznać, nie
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
33
przez Boecker Stove