tem wybawi od duchów, a lęka się zajrzeć wewnątrz siebie, w twarz tego ducha, którego się nie może pozbyć przytomności, którego głos, jak trąba wzywająca nad sąd ostateczny, rozlega się w jego duszy i napełnia niewymowną trwogą.
Legris zamknął drzwi, zabarykadował je krzesłami, zapalił nocna lampkę, położył pistolety przy sobie, obejrzał okiennice, okna, drzwi i zaklinając się, że się nie lęka djabła z całą jego świtą, położył się i — zasnął.
Zasnął głęboko, bo był zmęczony. A jednak cienie piekieł otoczyły jego umysł i uczucie trwogi, groźne widzenia zaczęły go męczyć. I widział, jak Kassy, przeklęta Kassy, rozwinęła całun matki jego i drwiąco, urągając, mu go pokazywała. Słyszał pomieszane głosy i jęki boleści. Czuł, że śpi i nie mógł się przebudzić. — Nakoniec, po długich usiłowaniach, odemknął nieco oczy... i sam się przekonał, że — coś weszło do jego pokoju... Drzwi się otworzyły; widział to, nie wątpił; ale przestrach sparaliżował członki jego, nie mógł się poruszyć i nie prędko obrócił się na drugą stronę... drzwi były otwarte i długa trupia ręka zagasiła lampkę.
Przy drżącem, bladem świetle księżyca widział, jak coś białego