prześliznęło się i słyszał lekki szelest po podłodze. Postać się zatrzymała przy jego łóżku i stała nieruchomie... i czuł grobowe zimno od niej wiejące. — Lodowatą ręką dotknęła ręki jego i głosem cichym, grobowym trzy razy powtórzyła mu nad uchem: „Chodź! chodź! chodź!“ Zimny pot pokrył mu całe ciało i sam nie wiedział, jak i kędy upiór znikł. Wyskoczył z łóżka, podbiegł do drzwi, lecz znalazł je zamknięte na dwa spusty... i zemdlał z przerażenia.
Od tej chwili Legris zaczął okropnie, bez wypoczynku, bez miary pić.
Wkrótce rozeszła się wieść po okolicy, że umarł; pijaństwo rozwinęło w nim do najwyższego stopnia delirium tremens, które już za życia jest groźną zapowiedzią przyszłych, większych mąk. Nikt nie mógł obojętnie patrzeć na okropny jego stan; bredził, rzucał się, wył, jęczał, opowiadał o strasznych, groźnych widzeniach. Widział przy łóżku swojem zimną jak lód, bladą, straszną, nielitościwą postać, która wyciągając kościstą swą rękę, wołała na niego: „Chodź! chodź! chodź!“
Dziwnym zbiegiem okoliczności, nazajutrz po tej strasznej męczącej dla Legrisa nocy, zrana znaleziono drzwi domu otwarte i niektórzy niewolnicy widzieli, jak dwie białe postacie unosiły się w powietrzu środkiem alei, wiodącej ku wielkiej drodze.
Przed wschodem słońca Ewelina i Kassy zatrzymały się w gaiku niedaleko od miasta.
Kassy w czarnym kreolki hiszpańskiej kostjumie, z zasłoną z dużym haftem, spadającą z kapelusza i okrywającą jej twarz, miała odegrywać rolę damy hiszpańskiej, Ewelina jej panny służącej.
Wychowana od dzieciństwa między ludźmi wyższego towarzystwa, Kassy z łatwością potrafiła zachować maniery zgodne z przyjętą rolą. Zabrawszy z sobą pozostałe brylanty i bogate ubranie, mogła się odpowiednio wystroić.
Zatrzymała się na przedmieściu i w magazynie kupiła walizkę podróżną, prosząc kupca, aby ją kazał zanieść za nią. A tak w towarzystwie sługi, ciągnącego jej rzeczy na taczkach i Eweliny, która za nią szła niosąc worek podróżny i inne małe paczki, weszła do niewielkiej oberży z całą powagą bogatej damy.
Pierwszą osobą, którą spotkała, był pan Szelby i bardzo się ucieszyła, gdy się dowiedziała, że i on czeka na statek.
Kassy widziała już go przez otwór na strychu, gdy zabierał ciało Tomasza i zdaleka towarzyszyła z wewnętrzną sympatją jego spotkaniu się z Legris. Później w czasie swych nocnych wycieczek, łowiąc słowa z urywanej rozmowy murzynów, dowiedziała się, kto on jest i co go łączyło z Tomaszem.
Postawa, maniery, a nadewszystko hojność Kassy, nie zostawiły w hotelu nawet cienia wątpliwości co do jej stanu. Ludzie zwyczajnie, chętnie usługują tym, którzy hojnie płacą; przewidziała to dobrze Kassy i dlatego zabrała niemałą sumkę z biurka Legris.
Wieczorem zbliżył się statek. Jerzy z grzecznością, zwyczajną mło-