Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/381

Ta strona została uwierzytelniona.
377
przez Boecker Stove

Mała Elżbieta przyłączyła się do prośb matki. Pobiegła do ojca i zaczęła się piąć na kolana, starając się odebrać mu książkę.
— Mała psotnica! — rzekł Jerzy, ulegając prośbom córki.
— Tak to lubię! — rzekła Elżbieta, krając chleb.
Nie była to już młoda, wysmukła Elżbieta, którąśmy widzieli uciekającą z pod jarzma niewoli; była zawsze jednak ładną, a w jej fizjognomji, przepełnionej miłością macierzyńską, malował się wyraz zadowolenia i prawdziwego szczęścia.
— Henrysiu, jak zrobiłeś swoje zadanie dzisiaj? — pytał Jerzy, kładąc rękę na głowie syna.
I Henryś nie był już dziecięciem z długiemi puklami jedwabnych włosów! ale zachował też same błyszczące oczy, długie i gęste rzęsy, wysokie rozumne czoło, które się pokryło dumą, gdy opowiadał:
— Zrobiłem je sam, sam jeden, ojcze, nikt mi nie pomagał.
— Ślicznie, mój chłopcze! Polegaj zawsze na sobie; okoliczności ci służą, czego nie miał twój biedny ojciec.
Właśnie zapukano do drzwi. Elżbieta pobiegła otworzyć. W tej chwili weszły do pokoju dwie damy. Jerzy powstał i wyszedł naprzeciw i poprosił usiąść.
Obydwie panie postanowiły zacząć rozmawiać obojętnie, żeby małżonkom wprzód objaśnić i przypomnieć koleje lat dziecinnych, ale pani de Thoux, nie mogąc powstrzymać wzruszenia, rzuciła się Jerzemu na szyję, wołając:
— Jerzy mój! czy mię nie poznajesz... ja twoja siostra, Emilja...
Kassy siedziała spokojnie, postanawiając odegrać swą rolę do końca; lecz gdy mała Elżbieta potrząsając długiemi splotami swych włosów, przybliżała się z ciekawie na nią zwróconemi oczami, i swemi rysami, figurką i całą powierzchownością tak żywo przypominała jej córkę dawno utraconą i gorzko opłakaną, nie mogła się dłużej powstrzymać; chwyciła małą, podniósłszy ją, przycisnęła do wzburzonej swej piersi, i zaczęła wołać:
— O moja droga, czy nie poznajesz mnie?... Jam twoja matka!
Jakaż radość panowała w rodzinie, trudno opisać.
Są uczucia tak gwałtowne, tak silne, że mogą się jedynie uspokoić w modlitwie. Wszyscy poklękli i modlili się w cichości. Powstawszy brat, siostra, matka i córka, zaczęli się ściskać, przejęci uczuciem wdzięczności dla Boga, który przez tyle cierpień i niebezpieczeństw, przez nieznane, niepewne drogi wyprowadził ich z niewoli i dozwolił tak niespodziewanie zejść się z sobą.
Kroniki misjonarzy w Kanadzie zawierają historje cudowniejsze od najpoetyczniejszych, najwięcej romantycznych zmyśleń. I czy mogło być inaczej w takim stanie rzeczy, który rozprasza rodziny na wszystkie strony, jak burza liście w jesieni?
Zdarzają się czyny heroiczne. Oto niewolnik, po wybawieniu siebie, urągając najokropniejszym mękom, lekceważąc tortury i śmierć wraca dobrowolnie w piekielne miejsca najeżone niebezpieczeństwem, aby wyrwać matkę, siostrę, żonę lub dziecię z rąk tyrańskich właścicieli.
Pewien młodzieniec, dwa razy był łowiony, najokropniej smagany