Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.
45
przez Boecker Stove

gromada chłopców i dziewcząt, wszystko czyniło przeraźliwy zgiełk, powiększając jeszcze więcej zamięszanie. Koń pana Haley, niezmiernie ognisty, zdawał się uczestniczyć w ogólnej radości. Przed nim roztaczała się śliczna zielona łąka, około pół mili długa, schylająca się po obydwóch stronach ku lasowi. Rumak znajdował szczególną radość, że pozwalał ścigającym go dojść tak blisko, że już — już miano go pochwycić, gdy nagle czynił skok w bok i znowu ubiegł kilkaset metrów, w końcu znikł w gęstwinach leśnych. Zamiarem Samuela nie było bynajmniej pochwycić któregokolwiek z rumaków, aż nie uzna za stosowne; ale mimo to gonił za koniem, a palmowy jego kapelusz połyskiwał wśród najgęstszych zarośli, świadcząc, że zadawał sobie wiele pracy, aby konia pochwycić. Gdy się do niego zbliżał i wyciągnął rękę, aby chwycić za lejce, wołał: „A już cię mam! chwytaj! chwytaj!“ I koń jednym skokiem uchodził dalej.
Haley biegał również, jak oszalały, klął i tupał ze złości nogami. Pan Szelby starał się daremnie go uspokoić; wydawał z werandy rozkazy, ale nikt ich nie słuchał. Pani Szelby patrzała oknem, dziwiąc się całemu zajściu; musiała jednakże przyczynę tegoż zrozumieć, bo po pięknej jej twarzy przeleciał od czasu do czasu uśmiech zadowolenia.
Nareszcie około godziny dwunastej wracał Sam z triumfem, siedząc na Jerry i wiodąc za uzdę wierzchowca Haleya, pokrytego od zmęczenia pianą, do domu. Po szeroko rozwierających się nozdrzach, ogniu w oczach, drobnym kroku, poznać było można, że jeszcze się nie uspokoił.
— Mam go! — zawołał triumfująco Sam — Boże mnie nie danoby soby rady! Ktoby go tam złapał...
— Bez ciebie?... — zamruczał Haley niebardzo przyjemnym głosem, — żeby nie ty, wogóle nie byłoby nic zaszło.
— Miły Boże! — odrzekł Sam z udanym smutkiem. — Toż go najwięcej goniłem, aż pot mi po krzyżu ścieka.
— Tak, tak... z twojej łaski straciłem trzy godziny czasu; ale teraz dosyć tych głupstw, dalej siadać!
— Ależ panie — zawołał Sam głosem błagalnym — czy pan chcesz pozabijać nas i zwierzęta? Toć jesteśmy zupełnie pomęczeni, konie leciwie włóczą nogami. Możeby pan się zatrzymał na obiad... konia pańskiego trzeba wytrzeć słomą, niech pan spojrzy, jak wygląda cały pianą pokryty... Jerry kuleje a w takim stanie pani wcale nas nie puści — niech Bóg broni. Co straciliśmy, to i dogonimy... Elżbieta była na chodzenie bardzo niewytrzymałą...
Pani Szelby, którą rozmowa ta zajęła, zeszła na dół, aby dopełnić dzieła... Podchodząc ku panu Haley, odezwała się bardzo uprzejmie, że boleje nad tem, co się stało, i usilnie zaprasza go na obiad, w tej chwili każe obiad podawać.
Chcąc nie chcąc, musiał się Haley zdecydować zostać — nie było innej rady. Samuel tymczasem, zadowolony z siebie, czyniąc najokropniejsze grymasy, odprowadził z udaną powagą konie do stajni.
— A co Andrzeju, widziałeś, jak skakał ze złości — zapytał Sam Andrzeja, uwiązawszy konie. — Toż to prawdziwe komedje, — a jak klął, a jak wyzywał... „Łaj sobie! stary błaźnie, pomyślałem sobie,