Był to początek wiosny; rzeka wezbrała, a rozhukane jej fale pędziły z szumem ogromne bryły lodu. W miejscu, gdzie od strony stanu Kentucky brzeg klinem się wbijał w jej wody, utworzył się z zbitych kier jakoby rodzaj grobli, łączący obydwa brzegi rzeki Ohio.
Elżbieta zatrzymała się przez chwilę na brzegu i przypatrywała się z przestrachem miejscowości, która nie wiele otuchy wlewała w zbolałe jej serce; przepłynąć bowiem na drugą stronę było niepodobieństwem. Nie wiedząc, co czynić, udała się do najbliższej gospody, by tam zasięgnąć rady.
Gospodyni, zajęta przygotowaniem wieczerzy, posłyszawszy łagodny a zarazem rzewny głos Elżbiety, obejrzała się z zadziwieniem.
— Czy nie mogłabym się dowiedzieć, gdzie tu jest do wynajęcia łódź, którąbym mogła się przeprawić na tamtą stronę rzeki?
— To daremne, obecnie nikt na to się nie odważy.
Zbolała i skłopotana postać Elżbiety, zrobiła pewne wrażenie, obudzając zarazem ciekawość gospodyni.
— A czy to pani tak pilno na tamtą stronę? Czy kto chory, że jesteś tak przestraszona?
— Dziecię zachorowało mi niebezpiecznie, dowiedziałam się o tem wczoraj w nocy, spieszyłam przez cały dzień i chciałabym dziś jeszcze się przeprawić.
— Ach, to bardzo przykro! — odrzekła gospodyni, w której piersi odezwało się uczucie macierzyńskie. — Jak mi Bóg miły, bardzo mi pani żal... Salomon! — zawołała, wyglądając przez okno, wychodzące na dziedziniec...
We drzwiach pokazała się postać w skórzanym fartuchu.
— Powiedz mi, Sel, czy sąsiad nasz, bednarz, będzie dzisiaj przewoził beczki na drugą stronę rzeki?
— Mówił, że popróbuje.
— Na dole jest tu kupiec, co chce wieczorem, jeżeli będzie można, przetransportować na tamtę stronę towary; to się z nim zabierzecie, a tymczasem proszę usiąść i odpocząć... A jaki to ładny chłopczyk! — dodała gospodyni, częstując go ciasteczkiem.
Ale mały Henryś, znużony drogą, zaczął płakać.
— Biedne dziecko — odezwała się Elżbieta — nieprzyzwyczajony do takich wędrówek, a mnie tak pilno.
— W takim razie zaprowadź go do tego pokoju, niech spocznie — rzekła gospodyni, otwierając drzwi do malutkiej sypialni. Elżbieta ułożyła dziecię i trzymała je za rączki, póki nie zasnęło. Odpocząć jednak sama nie mogła; myśl o tem, że ją ścigają, nie dawała jej pokoju.
Smutnem okiem spoglądała na szumiące fale rzeki, co ją oddzielały od krainy, gdzie ją czekała wolność.
Tu musimy pożegnać ją na chwilę i wrócić do jej prześladowców.
Mimo, że pani Szelby oświadczyła panu Haley, że obiad już podano i posłała z jakie półtuzina chłopaków do ciotki Klotyldy, aby stół nakrywała, okazało się, że nie starczy tylko rozkazywać, ale trzebaby też samemu zrobić.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.
50
Chata wuja Tomasza