— A co myślicie, gdyby nam się udało wychować takie dziewki, coby nie dbały o swe potomstwo... to byłby niezrównany wynalazek — rzekł Marks, śmiejąc się z zadowoleniem z swego dowcipu.
Dziwne to i pojąć tego nie mogę. Toć matki mają tylko kłopot i biedę z wychowaniem dzieciaków. Sądzićby można, że powinny być zadowolone, gdy się ich pozbędą... ale gdzież tam! Nim więcej z nimi mają kłopotów i udręczeń, tem więcej się do nich przyzwyczajają.
— Tam do wszystkich lichów! — zawołał Loker — wy nie umiecie się wziąć do rzeczy. U mnie kobiety na takie komedje się nie puszczają; ręczę wam za to.
— Doprawdy? A jak sobie radzisz? — zapytał spiesznie Marks.
— Jak radzę? A oto tak: skoro kupię kobietę z dzieckiem, które mi sprzedać wypada, podchodzę wprost do niej, pokazuję jej pięść i powiadam: „patrzaj, czy widzisz co to jest? Jak się odezwiesz, zetrę cię w proch! Nie waż mi się ani pisnąć, — słyszysz? Ten dzieciak do mnie należy, ty do niego nie masz prawa, przy pierwszej okoliczności sprzedam go... a tobie nie radzę się rozrzewniać, bo pożałujesz, żeś na świat przyszła“. I to je przekonywa; wiedzą, że żartów nie lubię, nie odzywa się żadna... milczą jak ryby. — A niechnoby tylko zaczęła skomleć, to... — I Loker uderzył pięścią o stół, że aż szklanki podskoczyły.
— To mi przekonywający argument! — rzekł Marks i szturchnął z lekka Haleya, śmiejąc się ukradkiem. — Dziwny z ciebie człowiek... hi, hi, hi! Potrafisz od razu przekonać te baranie głowy. Sądzę, że zawsze zrozumieją, czego chcesz. Loker, jeżeli nie jesteś djabłem, to co najmniej jego rodzonym bratem.
Loker przyjął kompliment ten z skromnością i z pewnem zadowoleniem, które wywołało uśmiech na jego twarzy, o ile natura jego do uśmiechu była zdolna.
Haley, porządnie sobie podpiwszy, uczuł w sobie budzącą się nagle moralność, co u ludzi o stałym charakterze, w podobnych okolicznościach, nie byłoby nic nadzwyczajnem.
— No bratku, — rzekł — przesadzasz trochę. Ja ci zawsze mówiłem, — pamiętasz, jakeśmy rozprawiali w Naczez? — zawsze ci dowodziłem, że trzeba się z nimi obchodzić łagodniej, że na takiem postępowaniu wyjdziemy lepiej a i na tamtym świecie lżej nam będzie... a przecież i o tem warto pomyśleć... kto wie, może i wnet umrzeć przyjdzie?
— Oklepana piosnka! — odburknął Loker, — zmiłuj się, nie bredź takich głupstw, bo gotów jestem z rozczulenia rozchorować się.
Mówiąc to, wychylił do dna szklankę wódki.
— A ja ci zawsze powtarzać będę — dowodził dalej Haley, rozwalając się na krześle i robiąc znaczące giesty, — że choć najważniejszem jest zarobić jak można najwięcej pieniędzy, to jednak pamiętać trzeba, że pieniądze nie wszystkiem na świecie, mamy przecież duszę: nie wstydzę się do tego przyznać, trzeba i o niej choć trochę pomyśleć. Jestem człowiekiem religijnym — i tak, proszę wierzyć, niech się mi tylko uda ukończyć interesy, na serjo zajmę się swojem zbawieniem.
Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.
60
Chata wuja Tomasza