Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.
64
Chata wuja Tomasza

odliczysz tu na tym stole pięćdziesiąt dolarów, nie zobaczysz chłopca; zbyt dobrze cię znam, żebym mógł postąpić inaczej. — Wiem, jak należy przytrzymać węgorza, żeby się nie wyślizgnął i jak go odrzeć ze skóry.
— Co?! To ja ci stręczę interes, na którym możecie zarobić tysiąc do tysiąc ośmset talarów, a tego ci jeszcze mało? Zdzierca z ciebie.
— Cóż to ci się zdaje, że my nie mamy innych zajęć, które nam zajmą cały miesiąc czasu? Przypuśćmy, że będziemy musieli ich zaniechać, aby gonić za twoim chłopakiem; a jeśli dziewki nie złapimy, bo one często noszą djabła w sobie, czy dasz nam choćby centa? — Toby ci się podobało. No dalej... kładź pieniądze na stół; gdy interes się uda, to ci je wrócimy; a nie uda się, to przynajmniej będzie za fatygę. Dosyć tanio podejmujemy się roboty, bo nie, Marks?
— Z pewnością, z pewnością! — odrzekł Marks pojednawczo. — To tylko mała zaliczka na koszta... hi, hi, hi, robimy jak adwokaci. Musimy tylko postępować w porozumieniu, zgodnie. Loker dostarczy ci chłopca, gdzie zechcesz. Wszakże prawda?
— Gdy go złapię, to zawiozę go do Cincinnati i zostawię go u matki Belczerowej niedaleko portu, — odrzekł Loker.
Marks wyjął z kieszeni zatłuszczoną książeczkę i przysunąwszy się do światła, czytał, mrucząc pod nosem: „Barnes, hrabstwo Szelby, chłopiec Jim, trzysta dolarów, żywego albo umarłego; Edwars, Dik i Łucja, mąż i żona, pięćset dolarów; dziewka Paulina i dwoje dzieci, tyleż az nią lub za jej głowę“. Umyślnie przeglądam nasze interesy, chcąc się przekonać, czy możemy tego komisu się podjąć... Loker! — dodał po chwili milczenia, — trzeba będzie poruszyć te interesy Adamsowi i Szyryngierowi, póki jeszcze są jakie takie ślady... od dawna ich sobie zanotowałem.
— Czy nie za drogo będzie to kosztować?
— Ugodzę się z nimi... To jeszcze ludzie młodzi, nie powinni przeto żądać wielkich zysków. — I znowu zaczął przeglądać książeczkę. Z trzema pierwszymi sprawa krótka: albo będzie trzeba ich zastrzelić, albo przysiądz, że się to stało. Rozumie się, za taką usługę nie mogą wiele wymagać. Z innymi później damy sobie radę; można jeszcze poczekać. — Mówiąc to, złożył rejestr. — Teraz przejdźmy do sprawy obecnej. — Pan, panie Haley, widziałeś rzeczywiście, jak wychodziła na brzeg?
— Jak was obecnie widzę.
— I człowieka, co jej pomógł?
— I człowieka widziałem.
— Może ją gdzie przenocował. Ale gdzie? to najważniejsza!... Co ty na to, Loker?
— Dziś w nocy musimy się przeprawić za rzekę — odrzekł zagadnięty.
— Ale skąd wziąść łódź? — zawołał Marks. — Kra idzie straszna, to trochę... niebezpiecznie.
— A cóż to szkodzi? Dzisiaj musimy się przeprawić.
— Miły Boże! — zapiszczał cienkim głosem Marks, podchodząc ku oknu, — toć ciemno, choć oko wykol.