Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.
73
przez Boecker Stove

Chłopczyk widząc łzy matki, przytulił się do niej, jakby chciał swem objęciem boleść jej ukoić.
— Dzięki kobiecej troskliwości, której tajemnicę pani Berd posiadała w wysokim stopniu, biedna Elżbieta wreszcie się uspokoiła; położyła się na przygotowanem dla niej posłaniu, i przyciskając do swej piersi dziecię, zasnęła snem twardym wraz z Henrysiem, który niemniej od swej matki był zmęczony.
Nie chciała się rozstać ze swym synem ani na chwilę i pomimo nalegań, aby go pozwoliła położyć oddzielnie, nie zgodziła się na to, dręczona gorączkową niespokojnością; a nawet we śnie ściskała go w swych objęciach.
Państwo Berd wrócili do pokoju, ale już nie zaczynali rozpoczętej przed tem sprzeczki; ona, milcząca, robiła dalej pończochę; on, trzymał w ręku gazetę, chociaż, jak się zdaje, niewiele przeczytał, bo położywszy ją na stole, rzekł:
— Nie mogę wpaść na myśl, ktoby to mógł być?
— Niech wypocznie, a pewno się od niej dowiemy najlepiej, — odpowiedziała pani Berd.
— Co myślisz o tem, moja droga? — odezwał się znowu pan Berd po chwili milczenia.
— O czem, mój przyjacielu?
— Powiedz mi, czyby nie można dla niej przerobić której z twoich sukien? Zdaje się, że jest trochę wyższa od ciebie.
Uśmiech zaledwie dostrzegalny przebiegł po ustach pani Berd.
— Zobaczymy... — odrzekła z zadowoleniem.
I znowu milczeli oboje; i znowu pan Berd przerwał milczenie.
— Jak sądzisz, żono?
— Cóż jeszcze, mój przyjacielu?
— Wiesz co, możnaby oddać tej biednej kobiecie mój wełniany szlafrok, którym mnie zwykle przykrywasz, jak się kładę po obiedzie na spoczynek.
Właśnie w tej chwili weszła Dina, donosząc, że nieznajoma już się obudziła i pragnie się widzieć z panią Berd.
Małżonkowie poszli razem do kuchni wraz z dwoma starszymi synami. Nieznajoma siedziała za stołem przy piecu i patrzała nieruchomie w ogień, z wyrazem ciężkiej lecz spokojnej boleści.
— Chciałaś mnie widzieć? — zapytała pani Berd. — Wypoczęłaś już trochę?
Nieszczęśliwa zamiast odpowiedzi westchnęła tylko i podniosła na pytającą swe duże, czarne oczy, z wyrazem takiej troski niepocieszonej i takiego błagania, iż pani Berd, poruszona do głębi, czuła, jak się jej oczy mimowoli załzawiły.
— Nie masz się czego obawiać, my ci sprzyjamy. Ale powiedz mi, skąd przychodzisz i co zamyślasz zrobić?
— Przybyłam z Kentucky.
— Kiedy? — wtrącił pan Berd, chcąc się sam o wszystko wypytać.
— Tej nocy.
— Jakżeś tu przeszła?