Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.
76
Chata wuja Tomasza

i niesłychanie starannie przecierał okulary i chrząkał, co mogłoby obudzić pewne podejrzenie, gdyby w obecnej chwili był mu się kto baczniej przypatrzył.
— Mówiłaś mi przecież, żeś miała poczciwego pana? — odezwał się nakoniec, zwracając się ku nieszczęśliwej i tłumiąc w piersiach wyrywające się westchnienie.
— Rzeczywiście i pan był dobrym i pani nieocenioną kobietą; ale ich zmusiły okoliczności — długi... zresztą ja nie potrafię tego panu opowiedzieć... Dosyć tego, że pewien handlarz trzymał ich w ręku i mógł zmusić do wszystkiego, co mu się podobało. Słyszałam, jak pan mówił swojej żonie, że syn mój sprzedany; pani wstawiła się za mną, prosiła, ale on odpowiedział, że nie może inaczej postąpić, że umowa podpisana. A ja, czegoż miałam czekać? Wzięłam syna na ręce i uciekłam, bo wiedziałam, że nie przeżyję rozdzielenia się z moim skarbem jedynym.
— Czy masz męża?
— Mam, ale on należy do innego właściciela, człowieka okrutnego, co się z nim niegodziwie obchodzi; nie pozwala mu nawet widywać się ze mną... co dzień to więcej go prześladuje... nawet mu zagraża, że go sprzeda na południe... Może już nigdy z nim się nie zobaczę.
Spokój, z jakim wymówiła te słowa, mógłby w niedoświadczonym postrzegaczu obudzić podejrzenie, że nie nazbyt boleje nad tem rozłączeniem; lecz dosyć było spojrzeć jej w oczy, żeby się dowodnie przeświadczyć, że jej rozpacz dlatego tylko była tak spokojną, że była beznadziejna.
— Dokądże masz zamiar się udać? — zapytała pani Berd łagodnie.
— Poszłabym do Kanady, ale nie znam drogi. Czy daleko stąd do Kanady? — zapytała z prostodusznem zaufaniem, wpatrując się w twarz pani Berd.
— Biedna! — zawołała mimowoli pani Berd.
— Zapewne to daleka droga! — szeptała do siebie w zamyśleniu Elżbieta.
— Znacznie dłuższa, niż możesz sobie wyobrazić, moja droga; ale nad tem pomyślimy, może uda się dopomóc ci w tem strapieniu. Dina, pościelesz dla niej łóżko w swoim pokoju obok kuchni. Jutro zobaczymy, co się da zrobić. A tymczasem nie trwóż się daremnie, miej w Bogu nadzieję. On cię nie opuści.
Pani Berd wraz z mężem wróciła do bawialnego pokoju; usiadła przy kominie na krześle na biegunach i huśtała się w zamyśleniu, patrząc na płomienie. Pan Berd chodził wzdłuż i poprzek po pokoju w widocznem zakłopotaniu i mruczał pod nosem: do licha, niepiękny to interes, narobiliśmy sobie bigosu!“ W końcu zbliżył się do pani Berd i rzekł:
— Niema innej rady, musimy ją dokądkolwiek wysłać, nawet dzisiejszej jeszcze nocy. Nowy jej właściciel tropi ją ślad w ślad, jutro raniutko może wpaść do domu naszego. Żeby to jeszcze jedna tylko kobieta, toby można ją jakoś ukryć i odczekać dogodniejszej chwili, ale ten malec... co chcesz z nim zrobić? Wyjrzy oknem, wybiegnie na dziedziniec... i wszystko się wyda. Nieprzyjemna to dla mnie spra-