Tomasz, który bardzo miłował życie rodzinne, czem wogóle całe plemię murzyńskie, na nieszczęście swoje, się odznacza, wstał, aby popatrzeć jeszcze na dziatki!
— Po raz ostatni! — wyszeptał z boleścią...
— Ciotka Klotylda, jakby nie słysząc, suwała machinalnie żelazkiem, chociaż na koszuli żadnej nie było już fałdki; widocznie walczyła ze sobą; wreszcie, nie mogąc już dłużej wytrzymać, rozpaczliwie rzuciła żelazko, siadła za stołem i gorzkiemi zalała się łzami.
— Prawda, że powiedziano: cierp w pokorze; ależ, Boże mój dobry, jak to wszystko ścierpieć? Żebym przynajmniej wiedziała, kędy ciebie powiozą, albo jak się z tobą będą obchodzili? Pani powiada, że za rok lub dwa lata postara się ciebie wykupić; ale cóż mi potem? Kto raz poszedł na Południe, już więcej nie wraca. Słyszałam, jak tam naszych dręczą!
— Wszystko od Boga, moja kochana, zależy; Bóg jest wszędzie obecnym, i tam mnie nie opuści.