Strona:Boecker-Stove - Chata wuja Tomasza.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.
90
Chata wuja Tomasza

ROZDZIAŁ XI.
Żywy towar zjawia się z poczuciem godności człowieka.

Późnym wieczorem zatrzymał się u drzwi niewielkiego gościńca wioski N*** w Kentucky pewien podróżny.
Wchodząc do wspólnej sali, spotkał się tam z najróżnorodniejszem towarzystwem, zmuszonem szukać schronienia od słoty.
Byli to przeważnie myśliwi z stanu Kentucky, mężczyźni silni, barczyści, swobodni w obejściu. Po kątach stały poustawiane strzelby, wyżej pozawieszano myśliwskie torby, nieco opodal porozkładały się na ziemi psy gończe, a wśród nich gromadka dzieci murzyńskich, z niemi się bawiących. — Całość przedstawiała charakterystyczny obraz.
Wkoło ogniska siedzieli mężczyzni w kapeluszach, rozpierając się wygodnie na krzesłach. Nogi w obłoconych butach oparli na gzymsie komina i gawędzili wesoło.
Winniśmy objaśnić czytelnika, iż tak dziwaczna pozycja jest uważaną przez miejscowych mieszkańców, uczęszczających do restauracji, za najdogodniejszą i najbardziej usposobiającą do poważnych rozmyślań.
Gospodarz restauracji, stojący za swem biurkiem, wyglądał, jak większa część jego rodaków: była to postać wysoka, z dobrodusznym wyrazem twarzy, okolonej bujnym zarostem, z kapeluszem na głowie, niezgrabny w ruchach.
Zresztą wszyscy goście mieli na głowach oznaki męskiej władzy: kapelusze pilśniowe, palmowe, czapki bobrowe lub modne jedwabne. Były one równocześnie wymownym wyrazem ich charakterów.
Jedni nosili czapki na bakier, — to ludzie weseli, towarzyscy, gotowi do wypitki i do wybitki; inni mieli spuszczone na nos, — to ludzie z charakterem stałym, wiedzący czego chcą i według wytkniętego celu stale postępujący; znowu inni mieli kapelusze z czoła, — to ludzie światli, pragnący wszystko wiedzieć; a jeszcze inni, nie dbali o to, jak kapelusz wsadzili, czy tak, czy owak, co chwilę go poprawiali, to zsunął im się na bakier, to z czoła, to na czoło — to ludzie chwiejni, lekkomyślni.
Ktoby pragnął wnioskować o charakterach ludzkich z sposobu noszenia kapeluszy, mógłby odbyć tutaj prawdziwe w tym względzie studja.
Kilku murzynów w szerokich spodniach, a wąskich koszulach, krzątało się po lokalu, bez widocznego celu, chyba tylko dlatego, by okazać gotowość natychmiastowego usłużenia.
Obraz ten uzupełniał wesoło trzaskający na kominie ogień, otwarte na oścież drzwi i okna, przez które wiał wilgotny wiatr, powiewający nieustannie niebardzo czystemi firanami.
W takie towarzystwo, niezbyt baczące na etykietę, wszedł nasz podróżny, niewielki, pochylony człowiek, na którego okrągłej twarzy malowała się dobroduszność; odziany dosyć starannie, a cała postać świadczyła o trochę pedanckiem usposobieniu ducha.