Walizkę i parasol miał w wielkiem baczeniu i własnoręcznie wniósł je do izby, uparcie się opierając służącym, którzy go chcieli w tem wyręczyć.
Obejrzawszy się dokoła, zbliżył się do najcieplejszego kątka, położył pod krzesłem swój dobytek, usiadł, i z pewną trwogą zaczął się przyglądać siedzącemu obok mężczyźnie, który wsparłszy swe niezmierne nogi na gzymsie komina, plwał na lewo i na prawo z taką energją iż mógł obudzić niepokój w ludziach nerwowych i miłujących ochędóstwo.
— No, jak się masz, cudzoziemcze? — zawołał tenże, zwracając się do nowo przybyłego i wypluwając potok soku tabacznego w stronę nowego gościa.
— Wcale nie źle, — odrzekł gość, odwracając się nieco z pewnem niezadowoleniem.
— Cóż słychać nowego? — zagadnął znów pierwszy, wyciągając z kieszeni wiązkę tabaki i wielki nóż myśliwski.
— Nic nie wiem.
— Pan pozwoli? — zapytał znowu, podając gościowi prymkę[1].
— Dziękuję, nie używam.
— Pan nie żujesz? — zapytał znowu nasz laskonogi i z największą flegmą włożył w własne usta kawałek tabaki, którym częstował staruszka.
Tenże nie mógł się powstrzymać od wstrząśnienia przy każdym splunięciu sąsiada, który, zauważywszy to, począł spluwać w inną stronę.
— Co to jest? — zapytał starzec, spostrzegłszy, że kilku z obecnych gości zbliżyło się do ściany, na której przyklejono plakat.
— Zbiegł murzyn, — odezwał się jeden z czytających.
Pan Wilson — tak się nazywał nasz nieznajomy, który wszedł naostatku do lokalu, — wstał z miejsca, posunął swoją walizkę i parasol, wyjął powoli okulary, osadził je na nosie i przeczytał co następuje:
„Od niżej podpisanego uciekł młody mulat, imieniem Jerzy. Wzrostu ma 6 stóp, skóra jasna, włosy ciemne, kędzierzawe, zmyślny, wymowny, umie czytać i pisać; zapewne będzie udawał białego. Na plecach ma głębokie szramy; na prawej dłoni wypaloną literę H.
Czterysta dolarów temu, kto go dostawi żywcem; tyleż wypłacę temu, kto mi udowodni, że już nie żyje“.
Pan Wilson przeczytał to ogłoszenie powoli, od początku do końca, jakby się chciał nauczyć go na pamięć.
Jegomość laskonogi powstał ze swojego miejsca, podszedł do afisza, i z największą powagą wypluł nań cały zapas tytuniowego soku.
— Masz, to dla ciebie, — rzekł lakonicznie i powrócił na swoje miejsce.
— Cóż to ma znaczyć? — zapytał gospodarz.
— Tak samo postąpiłbym z autorem tego pisma, gdybym go gdziekolwiek spotkał — rzekł spokojnie jegomość laskonogi, krając z najzimniejszą krwią tabakę. — Jeśli właściciel takiego człowieka nie umie po ludzku z nim się obchodzić, to słusznie, że uciekł. Takie ogłoszenia, to
- ↑ Prymka jest to tabaka do żucia, używają jej wiele marynarze.