Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Modlił się, a w tym czasie zegarek tykał sobie cicho na komodzie w drugim pokoju. Zegarów na świecie jest tysiąc tysięcy, ale czas jest jeden wszędzie. Tu i tam. Kiedy do piwnicy dotarł głos syreny, pewien pan powiedział: „Godzina czternasta zero zero. Co za punktualność!” To było odwołanie alarmu. Czy lotnik, który rzucił bombę, która wtedy upadła, też popatrzył na zegarek? Rzucił i poleciał lekki do domu. W każdym razie alarm został odwołany, bomba zburzyła kamienicę tylko do pierwszego piętra, a ten pan wbiegł na schody, pośliznął się i w ciemności złamał nogę. Okropnie krzyczał; nie można go było odwieźć do szpitala, aż odkopali ich ludzie z ulicy. Gdyby poczekał trochę, może by nie złamał nogi, tylko ktoś inny. Czasem zegarek się spieszy albo późni i nigdy nie wiadomo, ile czasu może trwać nalot i kiedy będzie odwołany. A gdyby syrena odezwała się trochę później, czy tamten pan złamałby nogę? A gdyby wcześniej, czy bomba by upadła? Ile czasu taka bomba leci w powietrzu? Teraz też mija czas? A nocą, we śnie? Tak gadają, gadają bez końca. Gadają i zapominają, że czas mija. Zapominają i pewno dlatego tyle gadają.
Naum ma interes do ojca. Czeka. Ojciec nie ma takiego dużego srebrnego zegarka jak Naum. Trzyma za to mundur w ukryciu. A kiedy wrócił z frontu, nosił długie do kolan saperskie buty.
Pamięta ten dzień. Był sam — łomotanie do drzwi warsztatu wdarło się nagle w zgiełk wszczętej potyczki, bo plemię czerwonoskórych wbiło właśnie topór na wojennej ścieżce — a przed nim otwarta książka, z której pierzchły ostatnie głosy. Rozpaczliwe walenie cichło i znów się wzmagało. Bał się pytać, kto tam. A ujrzawszy twarz dziko zarośniętą, szarą i zapadłą, nie mógł powie-