pelusz z podniesionym rondem. Słońce świeci, dorożka jedzie nie za szybko, w Alejach szum. Wszyscy oglądają się za córkami starego Lewina, lekka sukieneczka powiewa nad kolankiem Anielci, a Dora z trzaskiem otwiera torebkę z krokodyla i płaci bez mrugnięcia dwa złote za kurs. Lewin złotym był ojcem i niczego córkom nie brakowało. Buciki najdroższe nosiły, tylko od Kielmana.
Woził pasażerów na dworzec, gości na wesela, na cmentarz swoją czarną, elegancką dorożką. A teraz co? Giemza. Mecenas Czerniatyński wpadał na chwileczkę do Kleszcza, a za postój pod kawiarnią dawał sałacie pięćdziesiąt groszy. A jak długo można pić małą czarną? Czerniatyński wpadał codziennie do Kleszcza przez dwanaście lat. Teraz, w takim ładnym mieście, nie można znaleźć człowieka, który ma życzenie przejechać się kawałek dorożką. Co jest? Życie zdrożało, chociaż takie tanie. Życie zdrożało, dolar skoczył na łeb, na szyję, a każdy, kto ma całą rękę i nogę, wsiada na rower i udaje chińskiego kulisa. Już nie ma miejsca dla koni na tym świecie. Ludzie ludziom służą za pociągową siłę. Koniec, tfu!
No i zatrudnili furmana przy transporcie brukwi do kuchni gminnej, gdzie żebracy za małą opłatą dostawali swoje pomyje, a sam pan prezes wręczył mu urzędowe papiery, kwit na obrok dla Saby i przepustkę z wroną. Nazajutrz kobyła stanęła na nogi i dała się zaprząc. Znów raźno podrzucała łbem, kiedy poczuła w pysku chłód zakładanego wędzidła, a Mordchaj pokrzykiwał w otwartych drzwiach stajni, pucował do połysku zad kobyły, w grzywę wplatał jej czerwoną wstążkę. Chabeta rżała w głębi ciemnego podwórza na
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/120
Ta strona została przepisana.