Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/123

Ta strona została przepisana.

wej koszuli, trzymając zerwane ramiączko, Fajga-przekupka wołała.
— Wio!
Mordchaj Sukiennik stał na wysokości w zwinnych splotach bata, w skrach krzesanych podkowami konia na bruku i wydawał okrzyki, a Saba jeszcze raz wkraczała na drogę pomiędzy żebrzących, ostrożnie stąpając wśród rozciągniętych na kamieniach charłaków, którzy gasnącym spojrzeniem odprowadzali jadącego na tamtą stronę furmana. Cichł tupot kopyt, pisk osi, skrzypienie uprzęży.
— Mordchaj, Mordchaj, strzelnij z bata!
Wargi Saby były wiotkie, czarne i wilgotne, a prawe przednie kopyto pęknięte. Był to stary koń, przedwojenny. Przed wojną jeszcze ciągnął czarną lakierowaną dorożkę. Przy koźle jarzyły się nocą dwie latarnie, wielkie i jasne jak księżyce. Taka właśnie była drynda Mordchaja Sukiennika, a numer miała 315. Można zobaczyć, stoi w stajni z podniesionymi dyszlami. Wewnątrz pierzyna w kwiatki, dwie chude poduszki, koc, bo Mordchaj tam śpi.
Lejbuś stawał w głębokiej zadumie nad zielonymi kulami łajna, grzązł po kostki w stercie gnijącej słomy. Dawid wspinał się na stopień, z rozmachem kołysał martwym pojazdem i trzęsły się oszklone latarnie z niedopałkami świec, dygotał uniesiony dyszel. Ożywała naraz landara o dumnych i pokracznych kształtach, zakwefiona w czerni sukna, w czerni lakieru, skryta w pyle za woalem przyssanych pajęczyn. Lejbuś wskakiwał na drugi stopień i z niepohamowaną, dziką radością darł się miotając ciemne zaklęcia. Une, due, rike, fake, zamilknąć, nabrać tchu i dalej, torbę, borbe, ósme, smake, jeszcze raz zaczerpnąć powietrza,