niebieskie, dom żółty. Przed bramą kółeczko, to głowa. Dwie kreski, to ręce. Chaskiel-stróż z miotłą w ręku stoi i patrzy na mur. Od końca do końca kartki ciągnie się ten straszny mur. Tam gdzie wolne miejsce na chodniku, stawia kuchenny taboret. Wysoki, jak kamienica. Obok Fajga i sprzedaje słodycze. Inaczej co by Lejbuś jadł? Mógłby zjeść wszystkie cukierki. Patrzy długo na smutny rysunek i szuka. Mur zajął tyle miejsca. Bierze ołówek i z wielkim rozmachem kreśli malutką kreseczkę i zygzak. Tędy, nad murem, przeleciał ptak. Czy taki mały ptaszek udźwignie gałązkę oliwną? Lejbuś zastanawia się, a potem zostawia wszystko, jak było, i odsuwa od siebie. Gotowe, teraz musi wyschnąć.
Lata ptaszę po ulicy,
Szuka sobie ziarn pszenicy,
Ale ziaren ani śladu.
Będzie ptaszę bez obiadu.
Pit-pilit, pit-pilit,
Piuu... Frrrrrr!
Bierze drugą kartkę, zieloną farbą zatacza dwie plamy, duże jajo, małe jajo i między nimi szyja. Duże to głowa, a tamto tułów. Na głowie muszą być włosy, oczy, nos i usta, na tułowiu tylko sukienka. W ustach duże żółte zęby, wyraźnie je widać. Maże szybko i bez zastanowienia, nos brązowy, oczy czarne, brwi granatowe. Uważny rzut oka na mamę, czego jeszcze brak. Do niebieskiej sukni pasują czerwone nogi i Lejbuś macza pędzelek w czerwonej farbie. Fajga stanęła za straganem, a pod straganem widać wielkie, luźne buty.
Jeszcze mu tego mało; na kartkę wbiega cała banda z Baruchem Oksem na czele. Idą, pod wa-