Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/135

Ta strona została przepisana.

chę, prosto na żandarma. Baruch Oks w skórzanej czarnej kurtce, za nim Mojsze Połamaniec niesie przed sobą jedną rękę krótszą, za nim Mundek Buchacz z kwadratową głową na byczych barach, za nim Henio Sledź ze spuchniętymi wargami, a na końcu malutki, chudziutki Chaim Sierotko. Idą. W drugim szeregu Josełe Żółtko, Mordka Caban, Kuba Wałach o papierowej twarzy, blady jak duch posypany mąką. Zostało trochę miejsca w górnym prawym rogu kartki i tam umieszcza szary cień, Długiego Icchoka.
Błądzi wzrokiem w tłumie, a wypatrzywszy przerwę, wysoko na kartce zawiesza okrągłe słońce i dwie chmurki wróbli ukośnie płynące w przestrzeni. Promienie mijają postaci. Zaznacza wewnątrz słonecznej kuli nos, oczy, usta i uśmiecha się skrycie swoim nieśmiałym, nieśmiałym uśmiechem, bo to jest właśnie Lejbuś. Tam.
Jeszcze coś ma narysować? Dobrze, Mordchaja Sukiennika. Ach, jak narysować konia. Koń musi mieć wygląd, cztery nogi, grzywę i ogon. Zaczyna od uszu i Saba, której kontur wierzga i ucieka z pamięci, nakłoniona cierpliwą, małą, brudną rączką wkracza powoli i ciężko na kartkę papieru. Niezgrabna dorożkarska klacz już podrzuca łbem, grzebie kopytem, parska. Już ma trzy nogi, które widać, i czwartą zasłoniętą przez dyszel i orczyk. Za koniem wóz, za wozem Mordchaj w butach z cholewami; trzeba mu dać lejce i bat, kiedy pociągnie rzemień, koń skręci w lewo. A skąd koń wie, że skręcić ma w lewo? Inaczej stratowałby leżących na bruku.
Tylu ich, a wszystkich trzeba tutaj umieścić, wspartych o mur, rozciągniętych na bruku. Tędy musi przejechać wóz Mordchaja i nie potrącić nikogo, przez jedną małą kartkę. Trudno to wy-