Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/152

Ta strona została przepisana.

ramię; przyłożył rękę do czoła, surowo patrząc przed siebie, jak Mojżesz z góry na Żydów.
— A Śledź złodziejacha?
Mundek Buchacz po przeciwnej stronie zakołysał się ociężale, zbliżył do krawężnika i splunął daleko przed siebie.
— Szafa gra. Śledź już podchodzi do lady.
— Dałeś mu drobne?
— Dałem, dałem.
Kupcy doszli do końca zaułka i zawrócili, zwięźle gestykulując. Przystając. Tragarz Kiepełe wyszedł z ruin.
— Kiepełe, on jest mały fetniak, któremu się zdaje, że swoim wyszczerbionym majchrem mnie nastraszy. Niedoczekanie jego! Powiedz mu, żeby spojrzał w swoje własne serce. Pluję na jego frajerskie słowo honoru. Ja nie wynająłem dwóch pokoi z kuchnią. Ja wynająłem dwa pokoje z kuchnią dla siebie i jeden pokój piętro wyżej dla Kalmana... O ile Jajeczny chce się z nim spotkać na ciemnych schodach, wieczorową porą, to proszę go bardzo, niech przychodzi, ale niech zapomni o tym, że ja z mojej kieszeni muszę karmić jego bękarty. Taki skakier? O, wa. Takich jak on pęczkami sprzedaję i odkupuję za pół ceny.
Charłak z wahaniem położył resztę pokruszonego chleba na misce pod murkiem i znów usiłował powoli, nieznacznie zbliżyć się do jarmułki kapłana, przesuwając plecy wzdłuż ściany. Mojsze Połamaniec kolebał miękko kikutem jak płetwą, odganiał muchy znad kubła i nie spuszczał z niego oka.
— Ilu was? Raz! Powiedz Jajecznemu, niech nie dmucha na słońce. Niech nie pluje na wiatr. To moje ostatnie słowo. I tak mu zaraz powiedz.
Kapłan biadał: