łachy! On dzisiaj ma być pierwszy. Obrócił tam i nazad cztery razy.
Mundek Buchacz ponuro palił peta za plecami Barucha Oksa. Poczuwszy woń gminnych pomyjek przysunął się w ich stronę Długi Icchok. Po opchnięciu gliniastego kartkowego chleba miał nieruchome, szkliste oczy, pot na czole. Ociężale zataczał się, wpadał na ściany i czkał.
— Na dzisiaj dosyć. Wystarczy ci, Długi — i Mundek Buchacz pchnął go z rozmachem w kurz ulicy. Twarzą na kamienie, jak pusty worek.
Puszki kołysały się, mijały leżących pod ścianami charłaków i tłum zawracał spod kuchni gminnej, ścigany ich krzykiem.
— Nie ma, nie ma dla nas Jerozolimy!
Puszki kołysały się niepewnie w rękach i kleiste pomyje wyciekały za brzegi, parząc palce. Dawid, Elijahu i Zyga zmęczeni wracali późnym popołudniem ostrożnie niosąc przed sobą naczynia, z których chlustało na bruk. Za nimi został Waliców pełen zgiełku zawodzących, skomlących żebraków.
— Giniemy, a kat chodzi wolny między żywymi, którzy głoszą chwałę jego. Giniemy, a silny urąga naszej śmierci. Giniemy, a imię nasze przepada wraz z życiem, z woli Swej bowiem nie zezwalasz na świadectwo. Giniemy, stróże starodawni Twoich praw i wiary, a wraz z nami ginie wiara i prawo Twoje na ziemi. Szczep nie zazieleni się więcej. Owoc dojrzały nie wyda nasion, kiść uschnie. Panie, pustynią odtąd władać będziesz... Ziemia jest naga. I zginie wszelki ślad Twego stworzenia, amen. Amen. Amen. Rachmunes, gite menszn! Rachmunes, rachmunes! Gite menszn, hot rachmunes, warft a sztikełe brojt. Brojt, brojt... Umarli, rzućcie chleb umarłym.
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/164
Ta strona została przepisana.