kogoś z okna na pierwszym piętrze; na czwartym Juda Papierny boleśnie wzdycha oparty łokciami o parapet; na podwórku, wychylona z ostatniej bramy — obejmującej łukiem czerwone morze ruin i oddalone, bure sylwetki idących na przełaj ludzi — stoi ruda Estusia z włosami rozwianymi w słońcu, unosi powieki i z wahaniem, pytająco wskazuje palcem siebie; trzasnęły gdzieś drzwi zamknięte z rozmachem; a z dołu, z suteryny na drugim podwórku rozlega się rozpaczliwy krzyk krawca: „Regina, Regina, dolej mi wody!” W stajni Mordchaja Sukiennika głuchy rumor.
Zatarta w pamięci twarz wynurzyła się z cienia i wuj Jehuda staje nad nimi — z ramieniem wysuniętym miękko do przodu. Ostatnie, niskie promienie barwią nikłym pyłem jasny zarost, łagodnie plamią blade czoło, lgną do białej koszuli widocznej spod rozchylonego płaszcza.
— Łobuzino — przyciąga Dawida przyjaźnie do siebie. — Żyjesz? Jak tam, Jakow... w domu?
Dawid patrzy bez radości w twarz Jehudy, w jasne i zmrużone sucho oczy.
A potem wskazuje rikszę zatoczoną w kąt podwórza i przewróconą bokiem, spoczywającą na swym zwykłym miejscu z jednym kołem uniesionym w powietrzu; to znak, że ojciec wrócił i zabrał drugie koło z sobą, aby mu wózka nikt w nocy nie ruszył.
— O, już musi być.
— A ty? Co tu jeszcze robisz, łobuzino. — Obrzuciwszy spojrzeniem garnczki, które stały na ziemi, dodał tylko: — Ach, tak — i przepadł na schodach.
Ernest, który zamilkł przy nim, mówi:
— Wiecie? Nie? To się dowiecie... Stróż porąbał Sukiennikowi konia!
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/166
Ta strona została przepisana.