Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/17

Ta strona została przepisana.

— Zamknij oczy i nie patrz — mówiła matka. — Jeżeli spojrzysz w okno po przebudzeniu, to uciekną od ciebie wszystkie twoje sny.
Wieczorem czyhał na sen jak kot, co czuwa nad norą, by schwytać mysz. Nic z tego. Budził się i już było nazajutrz. Budził się i patrzył w okno, na ucięty kawałek nieba za stłuczoną szybą, w obłok wiszący nad blaszanym dachem. Patrzył w okno i zapominał sny, a kiedy ich szukał w pamięci, szybko umykały przed nim, unosiły się gdzieś jak latawce na jesiennym wietrze. Wówczas czuł lekkie pchnięcie powietrza, ucisk linki na dłoni i po tym poznawał, że papierowy ptak nie zerwał się jeszcze z uwięzi, nie uniósł i — tam, wysoko, do niego ciągle należy. Ale dosięgnąć go nie potrafił, tak samo pamięcią snu. A Jakub pamiętał swój sen, bo tak powiada Pismo, a potem inni pamiętać musieli, bo trafił ten sen do Pisma. A potem tak długo powtarzali, aż minęły tamte czasy, później tamte czasy i jeszcze tamte czasy i nastały dzisiejsze czasy, i każde dziecko wie. O drabinie Jakubowej. To się zaczynało tak.
Uciekał Jakub przed Ezawem, a kiedy nadeszła noc, położył się i zasnął. Z głową na kamieniu Jakub spał. Pierwszy szczebel, drugi szczebel, trzeci, czwarty, piąty szczebel. Dosyć. Najgorsze, kiedy każą opowiadać własnymi słowami. „Jakubie!” To głos Boga. Ale aniołowie dęli w trąby, był okropny hałas, czy Jakub mógł usłyszeć, czego Pan Bóg od niego chce? Ile? Ile tych szczebli było, nikomu nie mówił i poza nim jednym nie wie tego nikt. Tylko że wejść na górę po drabinie to nic trudnego, zejść z powrotem na ziemię, to dopiero sztuka.
Koniec historii o drabinie Jakubowej.
A dziadek mówił tak: