Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/174

Ta strona została przepisana.

z kartkami do sklepiku myślał z lękiem o długich, czarnych paznokciach, suchych ramionach, o zaropiałych oczach w twarzy ziemistej i martwej, ściągniętej grymasem głodu.
Jego całym majątkiem była zawszona koszula na plecach. Miał jeszcze wyżebrane czy ukradzione portki drelichowe sięgające do kolan i drewniaki. Długi Icchok przyciągnął tutaj pewnego dnia z transportem wysiedlonych. Najpierw zjawił się Fajwel Szafran, dwóch jego synów, Nahum i Szulim, córka Estera, a za nimi wlókł się Długi Icchok, który pochodził z tych samych stron. Zimą pierwszego roku wojny otwarto na dalekich torach dworca towarowego wagony pełne odartych z odzieży ciał, martwych i żywych tulących się do siebie, zesztywniałych na mrozie jak kamienie. Przytomnieli dopiero za murem, na ulicach przeludnionego miasta — i na ulicach marli, w ruinach, w sieniach kamienic, na strychach, w piwnicach, dokąd wtargnęli.
Wielki tłum przepłynął tymi ulicami, a w gruzach na Walicowie pozostał Fajwel Szafran, Nahum i Szulim, Estera. Stanąwszy na obcym bruku Nahum podał Szulimowi ciężar i ucałował ogonki cyces, a może strzępy łachmanów, które opadały z niego. Pejsy na skroniach, kosmyki lepkich i brudnych włosów zarastały uszy Szulima. Bezradnie krążyli tego dnia po ośnieżonej Krochmalnej, pokorni i cisi, nie mając odwagi wyciągnąć ręki po jałmużnę, mijani przez przechodniów, dla których tak oto stali się żebrakami. Wkrótce rozeszła się w zaułku wieść, że nocą uciekli z płonącego domu modlitwy unosząc życie i zwój Tory. Odszukawszy krewnych za drutami w bliskim miasteczku, przetrwali czas jakiś na garnuszku gminy, a potem uciekali dalej zosta-