bił „goryla”. Rojzełe roześmiała się cieniutko. Uspokojony ujął rękę Rywy. Górowała nad siedzącym jak kufa. Obrzęk głodowy szerzył się od nóg do szyi i po każdym ruchu drobne drżenie wstrząsało całym ciałem. Rozkudłane czarne włosy okryte miała szafirowym włóczkowym czepkiem, przypiętym na czubku głowy. Zmiotło uśmiech z twarzy dr Obuchowskiego.
— Puchlina brzuszna? Wszystko dla ludzi, pani Ajzen. Zdarza się. Nic surowego, proszę. Kleik. To znaczy wasser-zupkę z kuchni gminnej przegotować w domu. Przetrzeć przez sitko wyjęte jarzynki. Zaprawić kleik odrobinką mąki i spożywać z wysuszonym dokładnie chlebem kartkowym. Smacznego! A gdyby kawałek koniny, oho. Mięso mleć. Podziękowanie, następny.
Na ropiejącej łydce rozstąpiła się skóra odsłaniając wydrążony mięsień. Szulim Szafran czekał z zadartą nogawką, boso, pokazując nogę, która nie mieściła się w drewniaku. Dr Obuchowski szarpnął pincetą strzęp ropnia. Szulim łagodnie odwrócił ku niemu twarz.
— A co to, kochasiu? Fiuu! Przyjdź z tym do kliniki. Dziesiąta — dwunasta rano, codziennie. Nie paprz, nie dotykaj brudnymi rękami. Następny!
Długi Icchok, skurczony, boleściwym ruchem trzymał spodnie. Dr Obuchowski odciągnął powiekę, palcami ugniatał żołądek.
— Głupota plus galopująca czerwonka. Znowu obżarłeś się rzepą, draniu. Surowizna na twój delikatny żołądeczek to śmierć. Mogłeś sparzyć i nie tłumacz się brakiem opału. Nikt nie uwierzy. A skąd tyle żarcia wziąłeś? Dziesięciu zdrowych na twoim miejscu wyciągnęłoby kopyta. Nic surowego na czczo. Podziękowanie, następny.
— Ranny, puśćcie do doktora!
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/177
Ta strona została przepisana.