Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Luksemburgi za tę kancerę bez rożka i z takim prześwitem?
Dawid powtarzał z uporem:
— To Madagaskar — i nie chciał opuścić ceny.
Charłacy rozpraszali się i na pustoszejącym miejscu stał fotel pośrodku ruin. Dr Obuchowski palił znużony, prostując na oparciu plecy. Kiedy pójdzie, Chaskiel z powrotem fotel zabierze. Chaim Sierotko szurnął trepkami wzbijając kurz, ukłonił się grzecznie. Zastygła, cicha twarz i z wysiłkiem przymrużone powieki. Czekał cierpliwie, wyciągał szyję. Dr Obuchowski przyglądał mu się uważnie, palił z grymasem:
— Ty jeszcze żyjesz? Nie myślałem. Największa omyłka w mojej praktyce. Chaim, pójdziesz ze mną natychmiast do szpitala. Zaczekaj trochę, następny!
Rzucił papierosa.
— Następny, ępny, ępny — powtarzało echo wędrujące w załomach ruin.
Elijahu pchnął szpadel w grunt i sapnął; ostrze uwięzło w rumowisku cegieł ledwo przysypanych ziemią.
— Daję Australię z kangurem. Albo trzy Luksemburgi.
— Tak nie biorę — upierał się Dawid. — Australia z kangurem i trzy Luksemburgi.
— Mów do mnie jeszcze. — Elijahu machał łopatą. Dawid usiadł na piętach, łokcie oparł na kolanach, twarz złożył na dłoni i patrzył na to z zajęciem.
— Co tu posadzisz, na tej swojej działce?
— Pomidory — sapnął Elijahu. — W sam raz miejsce dla nich. Cały dzień słońce.
— A sadzonki?
Sadzonki Elijahu zdobył, ale pomidory nie przy-