siebie, na przełaj, pod oknami Zajączka uciekał do domu.
Długi Icchok we dnie kradł, żebrał, wałęsał się z Baruchem Oksem i czatował na szmuglerów z placu Żelaznej Bramy, a nocą wpełzał do swej nory w sąsiedztwie Szafranów, jamy niedołężnie wyrytej w usypisku. Otoczył ją pryzmą ułożonych luźno cegieł, okrył drzwiami starej szafy, arkuszem falistej blachy i szczeliny pozatykał strzępami smołówki skradzionej u dekarzy. Wszystko to zgromadził przed świętem szałasów, kiedy — jak co roku — ulice i domy zazieleniły się raptem mizernymi namiotami, jakie nieporadnie i śpiesznie klecili Żydzi w ten czas. Z braku gałęzi schrony świąteczne na podwórkach, balkonach i w sieniach stroili zielonymi gałganami, derkami, kwiecistymi obrusami, czym kto jeszcze miał. Zwiędłe łachmany długo potem polatywały w górze, jak wielkie nietoperze.
— I znowu święta — narzekała matka.
Stała w otwartym oknie, odwrócona. Szare i złote światło łagodnie obejmowało jej czarną sylwetkę, głowę, ramiona, włosy. Splotła palce unosząc łokcie. Ugięte dłonie potrzaskiwały sucho. Odwróciła się i zmierzchające słońce czerwono zalśniło w jej oczach.
Zaglądając do przyniesionej blaszanki narzekała:
— I znów Sukkot. No tak, ledwo minie nowy rok, w parę dni po pokucie musi stanąć kuczka. Oj, Żydzi, Żydzi, a gdyby tak raz obyło się bez tego? Co to ma być? Mordchaj, który cały rok spał w szopie z bydlęciem, też musiał w tym dniu wystawić szałas. Chaskiel-stróż zabrał dzieciarnię w gruzy na ten swój warzywnik. Posadził na grządkach Rojzełe i Awrumka. A Rywa chodzi
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/186
Ta strona została przepisana.