i śmieszne budowle. A pod niepewnym stropem, w cieniu chwiejnych ścian pito wino i łamano ciasta, kosztowano rodzynki, owoce.
Zaczerpnąć powietrza w płuca, wznieść piosenkę pod gołym niebem, zachłysnąć się swobodą, beztrosko czekać, zanim szałas runie na głowę. Zachłysnąć się swobodą, której nie ma, weselić pamiętając o smutku bezkresnej drogi, odegrać doroczną komedię wygnania i włóczęgi.
Takie to i święto, Sukkot, co przypada w porze pierwszych jesiennych wiatrów.
To cóż, że mija rok za rokiem i końca nie widać tej drogi? Taki już Żyda los. Wypędzą go stamtąd, przycupnie tu. Ucieknie stąd, powędruje dalej. A wszędzie, gdzie zdarzy mu się zatrzymać na krótko i odetchnąć w ucieczce — postawi tymczasowy, chwiejny, rozlatujący się na wietrze dom.
Był taki majster, który w przeddzień świąt przemierzał ulice z okrzykiem:
— Kuczki stawiam, szałasy buduję! Kuczki — a kiedy głowy wychylały się z okien, kończył: — Na wieczność.
Ale czy święto szałasów może trwać cały rok? Długi Icchok w swej kuczce sypiał, dopóki nie wygnała go stamtąd słota. Kiedy mżyło i nora wypełniała się wodą, wpełzał do suchej blaszanej beczki po smole wywróconej na ziemię, a jak nastały chłody, znów próbował wtargnąć do szopy Mordchaja, by ogrzać gnaty w cieple piecyka. Stary furman niechętnie go wpuszczał, bo Długi Icchok miał więcej wszy niż włosów.
— Już... już. Już, znowu tutaj. Łachmyta nie ma gdzie wytrząsać swoich zagłodzonych wszy, tylko u mnie? Dalej, jazda!
— Mordchaj, gdzie powiedziano, że święto szałasów ma dla mnie trwać cały rok?
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/192
Ta strona została przepisana.