Stojąc w tłumie wyrostków Dawid gorzko rozpamiętuje poniżenie darowanego życia. Wciska się głębiej w bezładną zbieraninę matczynych chustek, szalików i sweterków, przydługich ojcowskich kapot, lecących z nóg kamaszy, które rozjeżdżają się na oblodzonych flizach chodnika. Kaszkiety opadają nisko na nos, ciepłe oddechy unoszą się w powietrzu, oczy błyszczą dziwną otuchą czy gorączką, a spodnie wloką po ziemi. Będą sterczeć razem, zbici w jedno stado, z woreczkami na chleb i kartofle, oczekiwać cierpliwie tej chwili, kiedy Wächter wspaniałomyślnie machnie ręką i zezwoli wybiec im za mur, rozproszyć się po okolicznych sklepikach. Będą czekać, przytupywać obcasami na mrozie, zabijać dla rozgrzewki ręce.
Za chwilę przebiegnie koźlę, Anioł wstrzyma cios, syn ujdzie żywy i ofiara dopełni się bez krwi. Ale teraz Anioła nie ma i nie rozlega się głos z góry. Stos już płonie, związane są ręce Izaaka. To trwa i nigdy nie minie. Ta chwila, ten ogień, ten lęk. Co z tego, że Abraham się wstrzymał? A gdyby nie rozległ się głos, a gdyby spóźnił się głos? Dalej leży na ziemi skrępowane ciało, bezbronnie rzucone, leży ciężka ręka Abrahama na twarzy Izaaka i on tego nie widzi. Czeka, może nawet nie wie, na co czeka? Pchnięta na kamień głowa Izaaka, napięte gardło i wzniesiony nóż. Tak to wygląda i tak to będzie wiecznie trwać. Dobrze, niech będzie. Niech się stanie krzywda syna, ale kto raz słyszał ten krzyk, nigdy już nie zapomni. I Abraham musiał słyszeć krzyk, który wstrzymał nóż w jego dłoni. Czyj był ten krzyk? Kto pobiegł i wytropił koźlę? Skoro słudzy zostali daleko. Kto niósł drwa i ułożył stos? A kto pytał Abrahama: oto ogień i drwa, a gdzie koźlę na ofiarę? Byli sami, Abraham i Izaak, bo słu-
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/216
Ta strona została przepisana.