Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/217

Ta strona została przepisana.

dzy zostali daleko. Ciężko pomyśleć, ale Abraham nie wzniósł przeciwko sobie noża, nie... dlaczego?
Woran bin ich? Also wie gesagt — ciągnął żandarm z ożywieniem i w połowie zdania zarepetował karabin. Beztrosko oddał strzał w niebo i pochyliwszy lufę ku ziemi opróżnił zamek z łuski zwinnym ruchem ręki.
Czyjeś drewniaki z donośnym, burzliwym klekotem oddalały się na bruku w ucieczce. A Wächter, wbity w kosmatą baranią szubę, z nogami w filcowych butach, tkwił dalej u zbiegu Żelaznej i Chłodnej, ociężale obracając się w miejscu, jak gdyby stąd rozciągał się rozległy widok na wszystkie cztery strony świata.
Der Wolf ist satt und die Kitze ganz — powtarzał z uciechą. Śmiał się hałaśliwie jego towarzysz z wachy, a OD-mani markotnie zacierali ręce na chłodzie.
Dawid stał u wylotu w tłumie wyrostków i nie uciekał. Jakby miał już związane ręce i nogi. Dlaczego nie uciekał stąd, nie wiedział. Tak trzeba, ale dlaczego trzeba, też nie wiedział. Wstał tego dnia wcześnie rano i ojciec poszedł z nim na miejsce prowadząc pustą rikszę w milczeniu. A potem się oddalił, nie czekając, machnąwszy ręką na wszystko. Bez wysiłku jechał, a wyglądało to tak, jakby koła same się obracały po ziemi, a każdy skręt brał lekko i Dawid spoglądał za nim zawistnie i z dumą. Uśmiechał się smutno, odwracał z daleka na siodełku, aż przepadł.
— Krwaworączki dzisiaj nie ma, podaj dalej!
Powtarzało się wołanie. Stali z nim razem tego ranka w tłumie u wylotu Mordka Caban, Mojsze Połamaniec, Zyga, Josełe Żółtko, wszyscy z workami. Żandarm pokrzykiwał ochoczo i bez gniewu, granatowy szarpał gorliwie każdego Żyda,