Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/228

Ta strona została przepisana.

wyłogami i blachami na piersiach, wstrzymując ruch i w zupełnym milczeniu wskazując objazdy, a w podwórzu tłum szmuglerów cisnął się bezładnie pod ścianą. Policjanci uwijali się w tym tłumie, rewidując schwytanych na mieście Żydów, którzy czekali z rękami uniesionymi w górę i z workami u nogi. Piekiełko było już pełne; głosy żandarmów, komendy policyjne mieszały się razem w koszmarnym rejwachu; w kącie podwórza obok trupa zastrzelonego szmuglera stał na luzie włączony Zindapp i rozdzierającym warkotem mieląc powietrze zagłuszał wołanie i słowa ludzi. Cienki krzyk kobiety przebił się nagle poprzez zgiełk tłumu i skoczył ku nim w przejściu dyżurny.
— Skąd? Ulica, numer domu.
Ostro pytał cywila i zapisywał.
— Tam jest tego — dodał Blond-wąsik. — Ile tylko twoja dusza zapragnie.
— Znowu Bartecka! Cholera, nie baba. Jak nie bimber, to Żydzi. Już ja tej kurwie dołożę.
Potężnym kopniakiem wyrzuceni zostali na środek podwórza, Blond-wąsik zniknął jak sen, a przed nimi wyrósł żandarm.
Kinder von zwölf Jahren und darunter... an die Seite!
W bandzie małolatków stali Josełe Żółtko i Mojsze Połamaniec obok swych worków. Zyga, wyższy, starszy, kręcił się niespokojnie, zezując w ich stronę. W głębi podwórka, pod ścianą, trupio blady Uri w wyciągniętych wysoko dłoniach trzymał zielony chlebak oczekując żandarma, który posuwał się powoli wzdłuż szeregu mężczyzn. Żandarm wydarł ten chlebak i cisnął za siebie, a potem dokładnie wywracał mu kieszenie. Za plecami Niemca Zyga kopnął chlebak dalej. Josełe Żółtko postawił