Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/235

Ta strona została przepisana.

— To jest życie? Przebudźcie się, Niemcy.
Deutschland erwache!
— Tobie łatwo powiedzieć, a szkopy kręcą cykorię pudami. Uri, powiedz mu, jak jest, bo mnie, łachudra, nie wierzy.
— Pewno, że nie wierzę.
— No to leć na front wschodni i się przekonaj!
— Poczekam.
— Kto tam znów czeka? Pokażcie mi tego, który ma tyle czasu?
— Panowie, dajcie spokojnie przeczytać dzisiejszą gazetę... Faktycznie, kręcą cykorię pudami.
— Latem ofensywa, zimą znów kontrofensywa, człowiek się w tym wszystkim gubi. Eh, zobaczyć Berlin w gruzach i umrzeć.
— Zobaczyć, jak szkopy wieją gubiąc kapcie po drodze, i można wrócić do Abrahama na owsiane piwo!
— Nie spiesz się tak, Kiepełe. Masz pojęcie o wyobrażeniu? Łono Abrahama, które przyjmie z powrotem taki tłum wszawych Żydów, no, no, to dopiero widok!
— Wszawe życie, wszawa śmierć i wszawe jest łono Abrahama.
— Rusza się wszystko, rusza.
— Komu się tam znów rusza za kołnierzem?
— Tu, w gazecie! Tu, front się rusza, tu, między wierszami. Mówię wam, zimowa kontrofensywa już się zaczęła. Jeszcze trochę, pogoni Ruski fryca bez gaci.
— Skończ, skończ. Nie strasz Ruskim, bo Herr Wachtmeister razem z polikierem zemdleją z wrażenia i nie będzie komu za mur nas odstawić.
— Panowie, miejcie wzgląd na rząd!
— Panowie, miejcie wzgląd na granatowego.