wersety, nieme klątwy błądzące bez celu, zżółkłe, zgrzybiałe kartki zrywające się bezładnie do lotu we wszystkie cztery strony świata. Rozbebeszone pierzyny, którymi owijali się wychodząc na ulice, prószyły pierzem w mroźnym powietrzu i mary Żydów, jak oskubane anioły, sunęły przez miasto.
Wiało przez wytłuczoną szybę gwiazdami z czarnego nieba.
— Wieszam w próżni gwiazdozbiory, planety i księżyce. Przeciągam Drogę Mleczną — mówił prof Baum, czochrając się zawzięcie tu i tam.
Wesz pełzła sobie powolutku po jego rękawie.
— Oto niebo.
Rozwartą dłoń jak drogocenną czaszę unosił palcami ku górze, ruchem pełnym znaczenia, a siniejące powieki same opadały na załzawione z chłodu oczy.
Niebo prof Bauma było puste, wymiecione z aniołów. Nie rozbrzmiewał w nim głos Boga i żaden przewrócony tron nie zagradzał drogi tym, którzy pragnęli tam wkroczyć. Światło, przestrzeń, ład. Niebo to było pierwszym zegarem. Mechanizm złożony z mas i obrotów bezbłędnie mierzył upływ wieczności. Zegarem, kalendarzem, który ludzie uczyli się przez wieki odczytywać. Wagą i miarą, podług której klecili swe małe wagi i miary. Ogniskiem energii, której nie ubywało, odkąd człowiek wyprostował się i jednym spojrzeniem objął gwiazdy. Łowca skryty za drzewem śledził ruch Wielkiej Niedźwiedzicy oszczekiwanej przez Psy, by uprzedzić świt i w porę stanąć na stanowisku, kiedy Wilk za Niedźwiadkiem skrada się do wyschniętego wodopoju. Rybak, nocą zapędziwszy się na rozległe łowiska, strzegł Rufy, Żagli i Ster kierował za Gwiazdą Polarną, oczekując wschodu słońca i pierwszej Ryby.
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/243
Ta strona została przepisana.