tępić, trzeba prasować po praniu wszystkie szwy odzieży. Wzdłuż załamań koszuli, kołnierza, rękawów wypływają pod rozgrzanym żelazkiem tłuste plamy. Bielizna jest potem szara i pełna brzydkich smug, ale insektów mniej się gnieździ. Raz w miesiącu matka moczy w kotle brudną bieliznę i parzy wszy. Zieleniejąc na twarzy z wysiłku, dźwiga kocioł. Wyżyma ścierki, chwyta się za wątrobę, narzeka. Na własną rękę toczy wojnę z robactwem pełznącym ze wszystkich kątów, szpar, dziur, szwów odzieży, załamań bielizny, włosów, zewsząd. Latem łóżka pędzluje terpentyną i amoniakiem, niech zginą pluskwy. Podłogę zlewa ukropem i szoruje ostrą ryżową szczotką, niech przepadną karaluchy. Jest wiele odmian karaluchów, jeśli się im dobrze przyjrzeć. Lekko biegają na ruchliwych, wysokich odnóżach, wszędzie ich pełno, kłusują całymi szwadronami w poszukiwaniu odpadków, zamiatają podłogę przed sobą długimi, cienkimi wąsiskami w popłochu i zamęcie. Kiedy już lekki karaluszy zwiad schodzi z placu, wówczas zjawiają się pojedynczo tępogłowe, ciemnopokrywe; jak ciężko opancerzone tanki, poruszają się ociężale i z wahaniem. Skąd ta nazwa, prusaki? Zimą pluskiew i karaluchów mniej, ale wszy w grubej odzieży z każdym dniem przybywa. Pomóc mogą tylko czary i matka stosuje czary; wyczynia dziwne i ciemne praktyki, chwyta się prastarych sposobów, iska gałgany. Kiedy już nie ma do jakiegoś łacha cierpliwości, rzuca w ogień razem z insektami. Niech spłoną. Odzieży ubywa, wszy rozmnażają się dalej. W widocznym miejscu spółkują na ścianie, opadają na łóżko i niedołężnie gmerają w powietrzu łapkami, póki nie przewrócą się z grzbietu na brzuch, a wtedy wolno, nieustępliwie zbliżają się w po-
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/251
Ta strona została przepisana.