A sami kładli się na wierzchu. Za drutami zrobiło się pustawo, ale Niemiec poszedł po rozum do głowy i doły kazał z powrotem rozgrzebać. Co tam zostało, do lasku wozić i palić. We dnie czarny dym wali słupem pod niebo, nocą ogień wielki buzuje.
Widać z dala w całej okolicy. Kości mielą i do rzeki. Patrzeć nie można i serce się ściska. Od tego dymu, swądu gorzko w ustach i chleb smakuje jak piołun. Ani jeść, ani spać, jak kołowaty każdy chodzi. A jeszcze z podwodą pięćdziesiąt kilometrów gnają tam i z powrotem. Żydków, którzy żywi za drutami pozostali, do tego lasku wożą i prosto w ogień. Słabych to nawet nie strzelają. Żywcem nagusa bez koszuliny, jak stoi. I dalej go — jednego po drugim. Namarnowali Żydków. Żyć się nie chce, uciec nie ma gdzie, człowiek głowę traci. We wsi boi się brat brata. Mówią, że tak wszędzie.
List kończył się tak: „Nie mam do ciebie żalu, ty do mnie nie miej. Do końca życia modlić się za was będę.”
I już. Zamyślił się nad tym listem. Wiedział, że kiedyś ojciec chciał go posłać na wieś do Hrybki. Dobrze tam było, cicho, zielono; ale skąd ten ogień i co to za dym? Każde słowo z osobna rozumiał, a wszystkie po kolei rozpierzchły się natychmiast, nie umiał ich złożyć razem. Kto podłożył ogień w lesie i dlaczego ciągle się pali? Jest takie jedno miejsce w Pięcioksięgu i dawniej, kiedy dziadek uczył go starego języka, kazał mu głośno za sobą powtarzać: „A Pan szedł przed nimi we dnie w słupie obłoku i tak ich wiódł drogą. A w nocy w słupie ognia i tak im świecił, aby szli we dnie i w nocy.” Dziadek uważa, że to przepowiednia na przyszłość, a prof Baum
Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/258
Ta strona została przepisana.