Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/261

Ta strona została przepisana.

prof Baum nie silił się wobec niego na należytą surowość). Patrzył bezmyślnie i ze smutkiem na rozłożoną książkę, przenosił znudzone spojrzenie na zeszyt, bez otuchy podejmował na nowo wysiłek i ogarniał go nieokreślony lęk. W takim razie co z nim będzie, jeśli do niczego nie jest zdolny? Widział przed sobą przyszłość jałową i pustą, długie dni wypełnione równomiernie szarą nudą. Los krył się w przerażających obrazach: zostanie bez wątpienia nędznym włóczęgą, leniwą kreaturą i będzie skarżył się natrętnie, zabiegał drogę innym spieszącym do swych ludzkich zajęć i w małości, w opuszczeniu dokona marnego życia, którego cel pozostanie nieznany, ponieważ tylko on sam mógłby z wysiłkiem go odnaleźć. Wyobrażał sobie ze smutkiem i z próżnością ostatni swój dzień, kiedy żałować będzie rozpaczliwie wszystkich przeszłych dni, kiedy skruchą i rozdzierającym żalem przepełniony wspomni ogromną pustkę, strwoniony czas, zmarnowane istnienie. Przepadło, wszystko przepadło. Umrze i to, do czego okazał się niezdatny i słaby, przypadnie w udziale nie jemu.
Skrupuły budziły wyobraźnię. A wyobraźnia podsuwała obrazy, które syciły lenistwo i były ukojeniem, uśpieniem woli. Stało się. Upadek tchórza nikogo nie poruszy; on sam niech przyjmie zasłużony wyrok i pochyli głowę przed obojętnością, która mu się należy. Poczuł, jak serce przepełnia mu tkliwość, pokorny podziw dla innych; wspomniał rozważne i pewne ruchy ojca, w skupieniu krzątającego się przy warsztacie, uśmiech roztargnienia, z jakim wuj Gedali go witał i nieśmiało udzielał otuchy, jasne czoło i surowo zaciśnięte usta, kiedy gniewem unosił się w rozmowie wuj Jehuda, uważne spojrzenie zmrużonych