Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/269

Ta strona została przepisana.

— To, co Żyd musi ukryć — wtrącił wuj Jehuda z kpiącym uśmiechem.
— To, co w naszych opłakanych czasach Żyd musi dobrze ukryć — powtórzył mecenas Szwarc. — A do ukrywania wzięła się moja żona. Gdzie kobieta chowa kosztowności? Wśród bielizny pościelowej. A gdzie szuka ten, kto przeprowadza rewizję? Nie muszę mówić. W komodzie, wśród bielizny pościelowej. Jak jej to powiedziałem, wszystko razem wetknęła do dziury w ścianie za oddartą tapetą. Nisko, pod kanapką. Fremde, wy dobrze znacie tę kanapkę. W kącie żardiniera stoi — zwrócił się mecenas Szwarc do wszystkich. — Bałagan, kwiatki, wazony i śmiecie. Ale pewnego razu szukam rękawiczki, zaglądam pod kanapę, odsuwam wazon i widzę, że wszystko wysypało się spod tapety na podłogę! Od słowa do słowa, obraziła się i wtyka mi wszystko w rękę. Ja? A gdzie ja to schowam? Zawinąłem w papier i włożyłem do biurka, biurko zamknąłem na klucz, klucz schowałem do kieszeni i spokój. Lepiej niż w banku. Kto wpadnie na to, żeby szukać w mieszkaniu biurka? Głupi żandarm? Krwaworączka? A jak już znajdzie biurko, to skąd weźmie klucz? A nawet jak dostanie klucz, to skąd będzie wiedział, gdzie wszystko leży? I jeszcze zawinięte w papier! Ale czy długo trwa spokój, kiedy kobieta stoi nad głową? Szukała lakieru do paznokci. — Mecenas Szwarc zastanowił się. — Lakieru! Otworzyła biurko i w krzyk. Jednym słowem, cały nasz majątek w papier zapakowany leżał na wierzchu w szufladzie. Wzięła i schowała sama. Gdzie? Do materaca. A po paru dniach przychodzi z wieścią: Krwaworączka, Hrabia Grandi i Wściekły Pies chodzą od domu do domu. Byli u starego Lewina, rewizja